- Wujek?! - Dziewczynka oprzytomniała w oka mgnieniu, widziała tylko zarys postaci rozmówcy, ale faktycznie wyglądał podobnie, jednak głos różnił się od tego, który znała.
- Czego mógłbym spodziewać się po moim głupim bracie...? Fakt, jestem twoim krewnym...ale nie tym, za którego mnie uważasz... - Zamknął przyzwyczajone do ciemności oczy. - Przywłaszczyłeś sobie wszystko...mój dom...dzienniki...życie...oraz rodzinę, nieprawdaż, Stanley? - Zaśmiał się ponuro.
- Czekaj, nie rozumiem cię, o co ci... - Mabel nie dokończyła pytania.
- Jakby kiedykolwiek zależało ci na tej rodzinie, Idioto! To ty porzuciłeś wszystko dla tych swoich gówno wartych eksperymentów! - Dobiegło ich z celi obok. - A teraz nie mam niczego...przez ten cholerny portal...
- Nie zrzucaj winy na mnie, powinieneś brać odpowiedzialność za swoje czyny! - "Współlokator" trzynastolatki parsknął zaciskając sześciopalczaste dłonie w pięści.
- Nie wyciągaj mi spraw z przeszłości! Zawsze taki byłeś, pamiętliwy, nieznośny, rozpieszczony przez rodziców kujon!
Zaczęła się dość nieprzyjemna wymiana zdań, w końcu Mab nie wytrzymała.
- ZAMKNIJCIE SIĘ! - Wrzasnęła. - Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi...gdzie jesteśmy i dlaczego...ale teraz...chcę tylko wiedzieć...gdzie jest mój brat? - Wycedziła przez zaciśnięte zęby. Słona łza spłynęła po jej policzku i skapnęła z podbródka na zimną podłogę.
Starsi mężczyźni zamilkli.
- Mabel, pysiu...nie wiem jak ci to powiedzieć...ale jego tu nie ma z nami i... - Stanley, bo tak brzmiało prawdziwe imię jej ukochanego wuja, spiął się momentalnie.
- Wiem, że jesteś dzieckiem, ale powiem ci prawdę. Skoro był ktoś z wami, a go nie zgarnęli do więzienia, prawdopodobnie jest martwy. - Dokończył cicho Ford. Nie widział sensu w owijaniu w bawełnę. - Możliwe, że go przesłuchiwali, a po tym zazwyczaj...gdy już wyciągną informację...na więźnia czeka tylko śmierć.
Szatynka słuchała w otępieniu, zapadła głucha cisza.
- Nie...kłamiesz...Nie znam cię...nie ufam ci...WIEM, ŻE KŁAMIESZ! - Poderwała się mimo krępujących ją, ciężkich łańcuchów, które ciągnęły się od jej nóg. Złapała siwowłosego za kołnierz. - WSZYSCY POTRAFICIE TYLKO SIEDZIEĆ BEZCZYNNIE! MÓJ BRAT ŻYJE! ON ŻYJE I JA GO ZNAJDĘ! - Uderzyła go w twarz wciąż ściskając materiał jego brudnej, starej koszuli.
- Dziew...Mabel... - Chwycił jej przedramię, a ta poluzowała uścisk. Osunęła się na ziemię łkając, przytrzymał ją.
- Ja...ja muszę go znaleźć...wiem, że on... - Rozmówca wtulił ja w siebie. - Czuję to...
- Słonko...znajdziemy Dippera...nie ma innej opcji... - Rzekł z pewnością Stanek, mimo, że jego głos był stłumiony. - Pamiętaj kim jesteśmy...nasza rodzina nigdy nie zostawi swoich członków w potrzebie!
Jego brat spuścił wzrok.
- Stanley ma rację...pomogę wam...poznajmy się teraz...mów mi wujku...wujku Fordzie.
- Jak...jakim cudem ty...?
- Odpocznij...wtedy wszystko ci wyjaśnię...
***
- A teraz wszystko mi wyjaśnij Bill! - Prychnął wściekle Dipper. - Jakiego rodzaju eksperymenty ona robi? Jak się poznaliście? Czy na prawdę potrafi robić takie protezy? To coś na zasadzie tych mechanicznych kończyn z Fullmetal Alchemist? - Zasypał go burza pytań.
Blondyn szedł zirytowany. Mógł jednak wziąć ze sobą ten szal, zakneblowałby nim Pines'a, który truł mu od kilku godzin, chyba długa droga zaczęła mu dawać się we znaki bo stał się niezwykle irytujący.
- Różnego rodzaju, przez Ruch Oporu, gdyby nie potrafiła nie brałbym cię do niej i po raz kolejny nie rozumiem o co ci chodzi z tym Fullmetal cośtam... - Odrzekł jak najszybciej mógł. - A teraz zamilknij, jesteśmy już blisko...
- Mówiłeś, że byliście razem...jaka ona jest? - Zaśmiał się pod nosem gdy zauważył, że demona przeszedł dreszcz.
- Nie interesuj się smarkaczu, zanim zaczniesz się ekscytować kobietami pozbądź się tego mleka spod nosa.
- Och, daj spokój! Opowiedz mi coś o swoim życiu prywatnym! - Nadął policzki nastolatek.
- We aren't friends, okay Pine Tree?!
- Nie krzywdź angielszczyzny swoim akcentem...brzmisz jak zepsuty dyktafon... - Zmarszczył brwi.
Cipher westchnął.
- Daj mi święty spokój przez kolejną godzinę drogi...gdy będzie po wszystkim odpowiem na twoje pytania...
- Ale...na wszystkie pytania? - Wyszczerzył ostre kły jednoręki.
- Te w granicach przyzwoitości...Mother of God...przy mnie zachowujesz się jak niewyżyty bachor. Wydawało mi się, że jako potomek Alishy będziesz bardziej okrzesany, cóż...ludzka krew zniszczyła jej ród. - Uniósł twarz ku górze.
- A ty już nie przypominasz Przerażającego Dorito Zagłady, jakim cię pamiętałem...
- "Przerażające Dorito Zagłady"? Taka opinia o mnie krąży wśród ludzi? - Poprawił sobie włosy.
- Z grubsza...w końcu; jarasz się sarnimi zębami - a to całkiem straszne, jesteś trójkątny w swojej "duchowej" formie i lubisz siać chaos...czy ta ksywka nie jest definicją twojej osoby?
- Zamknij się... - Mruknął zdołowany Innowymiarowiec...czasem lepiej nie wiedzieć co inni o tobie sądzą...zatrzymał się, a pół-demon wpadł na niego.
-Ej! Uprzedzaj zanim...
- Jesteśmy blisko...już widać oazę! - Rozpromienił się Bill.
- Co? Serio? - Wychylił się zza niego, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- W końcu! - Coś błysnęło w jego ludzkim oku. - Spieszmy się!
Zaczął pędzić, cieszył się, że to już niemal koniec ich monotonnej podróży, w krok za nim biegł Stary Przyjaciel ich przyszłej gospodyni.
Dzieciak po kilku chwilach stanął rozglądając się; w okół małego, krystalicznie czystego jeziorka rosły wysokie, różnokolorowe drzewa i kwiaty, trawę zastępowało coś na wzór puszystego, złocistego mchu. Nie dało się dostrzec żadnych zwierząt czy owadów.
W powietrzy roznosiła się nieznana, kwiecista woń.
- Um...Bill? Gdzie jest dom?
- Tuż przed tobą, tylko, że... - uklęknął, objął piwnookiego od tyłu i chwycił w dłonie jego podbródek opierając głowę na jego lewym ramieniu. Skierował wzrok skrępowanego chłopaka ku górze. - Musisz spojrzeć wyżej. - Kąciki jego ust uniosły się nieznacznie.
Na grubych gałęziach drzew ulokowany był drewniany, cóż, na pewno nie "domek", już prędzej fort, zrobiony jakby prowizorycznie i dla wygody jego mieszkańców, nie wyglądu, robił jednak wrażenie.
- Jak my się tam wespniemy...? - Spytał po chwili, w końcu to było całkiem wysoko, dziesięć-piętnaście metrów jak nic.
- Spokojna twoja rozczochrana, Pine Tree! Nie pierwszy raz tu jestem i wiem co robić... - Podniósł się i zmierzwił włosy Dippa. Podszedł do pnia olbrzymiego, niepodobnego do żadnego innego z otaczających go, drzewa i kopnął w nie z całej pety.
- LIGHTY! TO JA! DAJ MI WEJŚĆ! WRÓCIŁEM! - Wydarł się na tyle głośno, że Pines musiał zatkać sobie uszy.
- Se-serio Trójkącie? - Zmrużył oczy zażenowany, po chwili jednak niemal padł trupem.
- I CO SIĘ DRZESZ MORONIE?! ŻYCIE CI NIEMIŁE?! - Odkrzyknęła stojąca na krawędzi drzewnego fortu mulatka o jasnych włosach.
- NIE GADAJ TYLKO SPUŚĆ TU TĄ DRABINĘ KOBIETO! - Wymachiwał wściekle rękami Dream Demon.
- W TWOICH SNACH! RADZĘ CI STĄD SPADAĆ! NIE MAM OCHOTY WPUSZCZAĆ DO DOMU TAKIEGO ZIDIOCIAŁEGO-
- JEST ZE MNĄ CZŁOWIEK! - Po tych słowach zamilkli.
Na głowę blondyna opadła sznurowa drabina.
- Ygh... - upadł łapiąc się za potylicę, zapulsowała mu żyłka na czole - ona serio próbuje mnie zabić.
Skonfundowany pół-demon stanął na pierwszym szczeblu.
- W-widzę, że wasze relacje są na prawdę skomplikowane... - Zaczął się wspinać.
- Nic już nie mów...Bo cię porąbie na drwa i wrzucę do kominka, Sosno... - Burknął leżąc na brzuchu z twarzą w mchu.
***
Cała trójka siedziała przy stole w czymś co miało przypominać salon.
Demon popijał tamtejszą "herbatę" osuwając się z krzesła i niechętnie przysłuchując się nudnej rozmowie na wpół człowieka i Innowymiarowej dziewczyny, której wiek po wyglądzie można było określić na maksymalnie dwadzieścia jeden lat.
- A więc...po co tak dokładniej tu przyszliście? - Badała wzrokiem rozmówcę opierając łokcie na blacie.
- Potrzebujemy Pani pomocy... - Odrzekł niepewnie.
- Musisz zrobić to w czym jesteś najlepsza, Lighty... - Wtrącił się końcu demon, spojrzał w jej miodowe oczy. - Złączmy siły, jak za dawnych lat...
- Czy nie mieliśmy tu przyjść po protezę dla mnie? - Zdziwił się Dipper.
- Tak...ale jest jeszcze sprawa, którą muszę załatwić...
- Czego mogłabym się spodziewać po tak zagorzałym Rebeliancie, jak ty? - Westchnęła zastanawiając się nad korzyściami z ewentualnego udzielenia im wsparcia. - Myślisz, ze zgodzę się na współpracę? Sądzisz, że ci pomogę?
- Mylisz się...ja to wiem. - W tym momencie w tym irytującym, zidiociałym demonie, którego traktował przez długi czas jak wroga...Dipper dostrzegł dojrzałą, poważną osobę...osobę, której na prawdę mógł się obawiać i teraz bardzo się cieszył, że na razie stoi po jego stronie.
- Zgadzam się, ale najpierw zapłata. - Poddała się w końcu, Dip zadrżał i nieumyślnie trącił jedynym ramieniem stół, jego filiżanka się przewróciła, a herbato-podobny napój wylał na podłogę.
- Eh! P-przepraszam...! Niech to! Herbata wylaja się ze stoliczka! - Spanikował, całą atmosferę diabli wzięli i jeszcze ubrudził i siebie i gospodynię, która parsknęła śmiechem.
- Czy ty powiedziałeś..."Wylaja się ze stoliczka"? - Zacytował blondyn zatykając sobie usta by się nie roześmiać.
- E? Odwal się, debilu! - Warknął piwnooki wpieniony, jednak...musiał przyznać, że to było lepsze od siedzenia jak na szpilkach...
Wtedy jeszcze nie wiedzieli, co czeka ich w niedalekiej przyszłości.
Start!
piątek, 11 listopada 2016
wtorek, 26 lipca 2016
Rozdział 11 - Historia Lubi Się Powtarzać (Finał, część 4 z 5)
Podróż trwała już ponad trzy dni, tak przynajmniej się wydawało Dipperowi, nie znał się on na czasie tej planety.
Włóczył się leniwie za Billem, wsłuchując się w jego marudzenie.
- Jak ja nienawidzę piachu, jest wszędzie, nie ma chyba wymiaru, w którym nie byłoby tego irytującego czegoś. - Biadolił, a jego głos był przytłumiony przez szal, którym owiniętą miał twarz.
Szatyn przewrócił oczami.
- To twoja wina, sam chciałeś iść przez pustynię. - Rzekł wzruszając ramionami, wysoka temperatura i wpadający do ust i pod powieki piasek mu nie przeszkadzał, to była zdaniem Billa wina Demonifikacji.
Młodszy z nich dziwił się, przecież Cipher odczuwał nieprzyjemne warunki.
- Jak to działa? No...to, że mi to nie sprawia problemu, a tobie tak...nie powinno być na odwrót? - Uniósł brew, przecież to jego rozmówca powinien mieć większą odporność na trudne warunki.
Blondyn zaśmiał się.
- Nie, nie, nie! Źle to rozumiesz, myślisz zbyt ludzko...to, że w twoich żyłach krąży moja krew nie oznacza, że twoje umiejętności będą takie same...energia to energia, dostosowuje się do każdej istoty indywidualnie, jej się nie dziedziczy czy coś. - Wyjaśnił nie odwracając się w jego stronę. - Z moich obserwacji wynika, że twoja wytrzymałość zwiększyła się kilkunastokrotnie, możliwe, że będzie rosnąć stale. - Dodał.
- Wytrzymałość? - Zdziwił się.
- Tak, idziemy już dość długo nawet jak dla mnie, a ty nie wydajesz się być zmęczony, odczuwać pragnienia czy bólu...a te prowizoryczne środki znieczulające powinny już od dawna nie działać. - Uśmiechnął się nieznacznie i poprawił czarny szalik.
- F-faktycznie... - Przypomniał sobie o ohydnych środkach, którymi faszerował go demon, wzdrygnął się.
Szli przez chwilę w ciszy, aż jednooki przerwał ją by powiedzieć co mu leży na sercu.
- Muszę ci się do czegoś przyznać, Pine Tree... - Spochmurniał.
Pines podniósł na niego wzrok, obaj się zatrzymali.
- O co chodzi? - Przełknął ślinę, to musiało być coś poważnego.
Innowymiarowiec spojrzał na niego swoim jednym, złocistym okiem i osunął z twarzy okrycie, ściskał je teraz w lekko zaciśniętej dłoni.
- Ja...nie mam forsy na zapłacenie za twoją protezę... - Odwrócił wzrok zażenowany.
- Jak to..."nie masz"?! - Wściekł się. - Więc po co tyle idziemy?! - Złapał go za kołnierz.
- Hej, hej! Uspokój się, Młody! Będziesz miał tą rękę! - Położył mu dłoń na głowie i odepchnął go. - Ta kobieta pracuje nie tylko za kasę! - Wyjaśnił.
Trzynastolatek zdębiał.
- Co masz przez to na myśli? - Spąsowiał i przygryzł wargę swoimi żyletkowymi kłami próbując poskromić wyobraźnię.
- Na pewno nie to co ty, napaleńcu! - Walnął go w tył głowy otwartą dłonią. - Ogarnij się bo jeszcze ci stanie i będzie siara.
- Aua! Za co to było?! I dostaniesz kiedyś po mordzie za ten tekst! - Warknął łapiąc się za potylicę. - Nie ważne... - Przeczesał średniej długości, ciemne włosy palcami. - Więc jakiego rodzaju zapłaty będziemy mogli jej udzielić?
- Ona lubi...robić eksperymenty. - Zaśmiał się nerwowo.
- Eksperymenty? - Wytrzeszczył gały, poczuł, że przewraca mu się w żołądku...czy wszyscy w tym wymiarze to świry bez ludzkich odruchów?!
- Taaa...ona fascynuje się istotami z innych wymiarów, ale jest tu uziemiona bo współpracowała z "Podziemiem", potem chlapnęła ozorem o kilku starych towarzyszach, więc ci u władzy dali jej żyć, ale ma zakaz opuszczania kraju...mimo, że jest kablem można jej zaufać, można powiedzieć, że jest spoko, nas na pewno nie wyda, może nawet ja polubisz...a uwierz, na dużo do polubienia. - Zaśmiał się perwersyjnie przykładając dłonie do swojego torsu i podkreślając to, jak spore atuty posiada owa kobieta.
Piwnooki odwrócił wzrok, kąciki jego ust uniosły się lekko.
- Przekonałeś mnie. - Powiedział cicho.
Dream Demon parsknął śmiechem.
- I spokojnie, ona nie jest jakoś specjalnie przerażająca...przypomina człowieka, radzę jej jednak nie rozzłościć bo potrafi zmienić się w prawdziwą bestię. - Wzdrygnął się, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie przerażenia.
- "Osoba której boi się nawet Cipher? To musi być na prawdę straszna kobieta..." - Przeszło Dip'owi przez myśl.
- Bestię? Często się przy tobie denerwowała? - Usiadł na ziemi (lub raczej piachu), zaczynało się ściemniać.
Jego rozmówca wciąż stał nieruchomo, spuścił wzrok.
- Well...Ja...byłem z nią kiedyś...i no... - Odchrząknął spalając buraka. - Nie chciałbym do tego wracać... - Wsunął rękę pod swój kaptur i podrapał się po karku. - Bye the way, Pine Tree! Już od dłuższego czasu nie wieje, można by się tu zatrzymać...niebezpiecznie jest podróżować po pustyni nocą... - Zmienił temat.
- A co? jesteśmy w świecie minecraft'a? - Zachichotał.
- Nie...co to jest? - Zadał pytanie z powagą na twarzy. - Nie słyszałem o takim wymiarze...ale to raczej niemożliwe byś wiedział coś o czym ja nigdy nie słyszałem. - Nadymał policzki.
Pines przez chwilę milczał lustrując Billa wzrokiem, po czym wybuchnął maniakalnym śmiechem, z jego oczu lały się łzy, przetarł oczy dłonią i widząc zdziwioną minę Billa wydusił z siebie odpowiedź.
- N-nie! Minecraft to jest taka gra! Dość popularna na Ziemi...tworzysz tam własny świat, walczysz z potworami, zdobywasz doświadczenie itp. - Zaczął definiować gierkę. - W nocy jest w tym świecie niebezpiecznie i pojawiają się w nim różne monstra. - Gestykulował dłonią by pomóc złotookiemu w zrozumieniu tego.
- Więc to zabawa w Boga? Czy to nie jest według ludzi niehumanitarne? - Zrobił dzióbek nie ogarniając o co dokładniej chodzi chłopcu, a to, że ten machał ręką na prawo i lewo dodatkowo go dezorientowało.
- To tylko gra, nic w jej świecie nie jest prawdziwe. - Powtórzył.
- Ah! Rozumiem...symulacja! - Przyłożył palec wskazujący i kciuk do podbródka.
- Można tak to ująć. - Uśmiechnął się pół-demon. - Tak a propos...jak myślisz, co z tamtą kobietą i żołnierzami? - Spoważniał, ostatnio musieli przed nimi uciekać przez miasto, Bill zdecydował się na podróż przez pustynię bo drogi blisko miasteczek i miejskich dżungli były dla nich problematyczne.
- Amiherie nie odpuści tak łatwo, jej "psy gończe" są niezawodne...dlatego musimy jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Do Lighty... - Wyciągnął w jego stronę dłoń, ten zawahał się, w końcu podał mu, swoją jedyną, lewą rękę i wstał z jego pomocą.
- Czyli nie będzie przerwy. - Westchnął. - A sam ja proponowałeś. - Wyszczerzył kły.
- Rozmyśliłem się Pine Tree.
Dipper spodziewał się takiej odpowiedzi.
- Masz kobiece humorki. - Stwierdził żartobliwie.
- Może i tak, a ty jesteś niewyżytym nastolatkiem, więc mnie nie oceniaj, jednoręki. - Pstryknął go w nos, a ten zacisnął zęby.
- Ale mnie irytujesz...Panienko z okresem. - Jęknął.
- I Vice Versa...czekaj...CO?! Odwołaj to! - Pisnął podminowany.
- Nigdy! - Wystawił mu język.
- Ah tak? W takim razie nie ma zmiłuj! - Pociągnął go za sobą.
- H-hej! - Zawołał zaskoczony nagłym ruchem ze strony "dwudziestoparolatka".
- Hmm? - Spytał wciąż biegnąc przed siebie trzymając go za rękaw.
- Zostawiłeś tam swój szalik! - Prychnął.
- Bywa. - Odwrócił się i posłał mu uśmiech, ten się zaczerwienił.
- Niech ci będzie...ale mogą nas po nim wykryć! A to mi się nie uśmiecha... - Powiedział zdenerwowany jego lekkomyślnością.
- Wyluzuj, na tym polega zabawa, Pine Tree! - Zaśmiał się dziecinnie i mrugnął do niego, ten mimowolnie mu zawtórował.
***
Trzynastoletnia dziewczyna otworzyła oczy, wszystko ją bolało...w okół było ciemno, nie mogła się ruszyć.
- Gdzie ja...jestem? - Jęknęła do samej siebie, chciała wstać, ale nie mogła.
- Nie radzę ci się przemęczać...z tego co słyszałem jesteś częściowo sparaliżowana, zbędny wysiłek tylko ci zaszkodzi. - Usłyszała męski, zmęczony głos, spostrzegła, że jest zamknięta w celi, a ktoś siedzi na ziemi na przeciw niej.
- Kim jesteś? - Spytała z ledwością.
- Hmm...znają mnie pod różnymi imionami...ale ty znaj mnie jako Stanforda, Stanforda Pines'a.
Włóczył się leniwie za Billem, wsłuchując się w jego marudzenie.
- Jak ja nienawidzę piachu, jest wszędzie, nie ma chyba wymiaru, w którym nie byłoby tego irytującego czegoś. - Biadolił, a jego głos był przytłumiony przez szal, którym owiniętą miał twarz.
Szatyn przewrócił oczami.
- To twoja wina, sam chciałeś iść przez pustynię. - Rzekł wzruszając ramionami, wysoka temperatura i wpadający do ust i pod powieki piasek mu nie przeszkadzał, to była zdaniem Billa wina Demonifikacji.
Młodszy z nich dziwił się, przecież Cipher odczuwał nieprzyjemne warunki.
- Jak to działa? No...to, że mi to nie sprawia problemu, a tobie tak...nie powinno być na odwrót? - Uniósł brew, przecież to jego rozmówca powinien mieć większą odporność na trudne warunki.
Blondyn zaśmiał się.
- Nie, nie, nie! Źle to rozumiesz, myślisz zbyt ludzko...to, że w twoich żyłach krąży moja krew nie oznacza, że twoje umiejętności będą takie same...energia to energia, dostosowuje się do każdej istoty indywidualnie, jej się nie dziedziczy czy coś. - Wyjaśnił nie odwracając się w jego stronę. - Z moich obserwacji wynika, że twoja wytrzymałość zwiększyła się kilkunastokrotnie, możliwe, że będzie rosnąć stale. - Dodał.
- Wytrzymałość? - Zdziwił się.
- Tak, idziemy już dość długo nawet jak dla mnie, a ty nie wydajesz się być zmęczony, odczuwać pragnienia czy bólu...a te prowizoryczne środki znieczulające powinny już od dawna nie działać. - Uśmiechnął się nieznacznie i poprawił czarny szalik.
- F-faktycznie... - Przypomniał sobie o ohydnych środkach, którymi faszerował go demon, wzdrygnął się.
Szli przez chwilę w ciszy, aż jednooki przerwał ją by powiedzieć co mu leży na sercu.
- Muszę ci się do czegoś przyznać, Pine Tree... - Spochmurniał.
Pines podniósł na niego wzrok, obaj się zatrzymali.
- O co chodzi? - Przełknął ślinę, to musiało być coś poważnego.
Innowymiarowiec spojrzał na niego swoim jednym, złocistym okiem i osunął z twarzy okrycie, ściskał je teraz w lekko zaciśniętej dłoni.
- Ja...nie mam forsy na zapłacenie za twoją protezę... - Odwrócił wzrok zażenowany.
- Jak to..."nie masz"?! - Wściekł się. - Więc po co tyle idziemy?! - Złapał go za kołnierz.
- Hej, hej! Uspokój się, Młody! Będziesz miał tą rękę! - Położył mu dłoń na głowie i odepchnął go. - Ta kobieta pracuje nie tylko za kasę! - Wyjaśnił.
Trzynastolatek zdębiał.
- Co masz przez to na myśli? - Spąsowiał i przygryzł wargę swoimi żyletkowymi kłami próbując poskromić wyobraźnię.
- Na pewno nie to co ty, napaleńcu! - Walnął go w tył głowy otwartą dłonią. - Ogarnij się bo jeszcze ci stanie i będzie siara.
- Aua! Za co to było?! I dostaniesz kiedyś po mordzie za ten tekst! - Warknął łapiąc się za potylicę. - Nie ważne... - Przeczesał średniej długości, ciemne włosy palcami. - Więc jakiego rodzaju zapłaty będziemy mogli jej udzielić?
- Ona lubi...robić eksperymenty. - Zaśmiał się nerwowo.
- Eksperymenty? - Wytrzeszczył gały, poczuł, że przewraca mu się w żołądku...czy wszyscy w tym wymiarze to świry bez ludzkich odruchów?!
- Taaa...ona fascynuje się istotami z innych wymiarów, ale jest tu uziemiona bo współpracowała z "Podziemiem", potem chlapnęła ozorem o kilku starych towarzyszach, więc ci u władzy dali jej żyć, ale ma zakaz opuszczania kraju...mimo, że jest kablem można jej zaufać, można powiedzieć, że jest spoko, nas na pewno nie wyda, może nawet ja polubisz...a uwierz, na dużo do polubienia. - Zaśmiał się perwersyjnie przykładając dłonie do swojego torsu i podkreślając to, jak spore atuty posiada owa kobieta.
Piwnooki odwrócił wzrok, kąciki jego ust uniosły się lekko.
- Przekonałeś mnie. - Powiedział cicho.
Dream Demon parsknął śmiechem.
- I spokojnie, ona nie jest jakoś specjalnie przerażająca...przypomina człowieka, radzę jej jednak nie rozzłościć bo potrafi zmienić się w prawdziwą bestię. - Wzdrygnął się, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie przerażenia.
- "Osoba której boi się nawet Cipher? To musi być na prawdę straszna kobieta..." - Przeszło Dip'owi przez myśl.
- Bestię? Często się przy tobie denerwowała? - Usiadł na ziemi (lub raczej piachu), zaczynało się ściemniać.
Jego rozmówca wciąż stał nieruchomo, spuścił wzrok.
- Well...Ja...byłem z nią kiedyś...i no... - Odchrząknął spalając buraka. - Nie chciałbym do tego wracać... - Wsunął rękę pod swój kaptur i podrapał się po karku. - Bye the way, Pine Tree! Już od dłuższego czasu nie wieje, można by się tu zatrzymać...niebezpiecznie jest podróżować po pustyni nocą... - Zmienił temat.
- A co? jesteśmy w świecie minecraft'a? - Zachichotał.
- Nie...co to jest? - Zadał pytanie z powagą na twarzy. - Nie słyszałem o takim wymiarze...ale to raczej niemożliwe byś wiedział coś o czym ja nigdy nie słyszałem. - Nadymał policzki.
Pines przez chwilę milczał lustrując Billa wzrokiem, po czym wybuchnął maniakalnym śmiechem, z jego oczu lały się łzy, przetarł oczy dłonią i widząc zdziwioną minę Billa wydusił z siebie odpowiedź.
- N-nie! Minecraft to jest taka gra! Dość popularna na Ziemi...tworzysz tam własny świat, walczysz z potworami, zdobywasz doświadczenie itp. - Zaczął definiować gierkę. - W nocy jest w tym świecie niebezpiecznie i pojawiają się w nim różne monstra. - Gestykulował dłonią by pomóc złotookiemu w zrozumieniu tego.
- Więc to zabawa w Boga? Czy to nie jest według ludzi niehumanitarne? - Zrobił dzióbek nie ogarniając o co dokładniej chodzi chłopcu, a to, że ten machał ręką na prawo i lewo dodatkowo go dezorientowało.
- To tylko gra, nic w jej świecie nie jest prawdziwe. - Powtórzył.
- Ah! Rozumiem...symulacja! - Przyłożył palec wskazujący i kciuk do podbródka.
- Można tak to ująć. - Uśmiechnął się pół-demon. - Tak a propos...jak myślisz, co z tamtą kobietą i żołnierzami? - Spoważniał, ostatnio musieli przed nimi uciekać przez miasto, Bill zdecydował się na podróż przez pustynię bo drogi blisko miasteczek i miejskich dżungli były dla nich problematyczne.
- Amiherie nie odpuści tak łatwo, jej "psy gończe" są niezawodne...dlatego musimy jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Do Lighty... - Wyciągnął w jego stronę dłoń, ten zawahał się, w końcu podał mu, swoją jedyną, lewą rękę i wstał z jego pomocą.
- Czyli nie będzie przerwy. - Westchnął. - A sam ja proponowałeś. - Wyszczerzył kły.
- Rozmyśliłem się Pine Tree.
Dipper spodziewał się takiej odpowiedzi.
- Masz kobiece humorki. - Stwierdził żartobliwie.
- Może i tak, a ty jesteś niewyżytym nastolatkiem, więc mnie nie oceniaj, jednoręki. - Pstryknął go w nos, a ten zacisnął zęby.
- Ale mnie irytujesz...Panienko z okresem. - Jęknął.
- I Vice Versa...czekaj...CO?! Odwołaj to! - Pisnął podminowany.
- Nigdy! - Wystawił mu język.
- Ah tak? W takim razie nie ma zmiłuj! - Pociągnął go za sobą.
- H-hej! - Zawołał zaskoczony nagłym ruchem ze strony "dwudziestoparolatka".
- Hmm? - Spytał wciąż biegnąc przed siebie trzymając go za rękaw.
- Zostawiłeś tam swój szalik! - Prychnął.
- Bywa. - Odwrócił się i posłał mu uśmiech, ten się zaczerwienił.
- Niech ci będzie...ale mogą nas po nim wykryć! A to mi się nie uśmiecha... - Powiedział zdenerwowany jego lekkomyślnością.
- Wyluzuj, na tym polega zabawa, Pine Tree! - Zaśmiał się dziecinnie i mrugnął do niego, ten mimowolnie mu zawtórował.
***
Trzynastoletnia dziewczyna otworzyła oczy, wszystko ją bolało...w okół było ciemno, nie mogła się ruszyć.
- Gdzie ja...jestem? - Jęknęła do samej siebie, chciała wstać, ale nie mogła.
- Nie radzę ci się przemęczać...z tego co słyszałem jesteś częściowo sparaliżowana, zbędny wysiłek tylko ci zaszkodzi. - Usłyszała męski, zmęczony głos, spostrzegła, że jest zamknięta w celi, a ktoś siedzi na ziemi na przeciw niej.
- Kim jesteś? - Spytała z ledwością.
- Hmm...znają mnie pod różnymi imionami...ale ty znaj mnie jako Stanforda, Stanforda Pines'a.
poniedziałek, 11 kwietnia 2016
Rozdział 10 - Historia Lubi Się Powtarzać (Finał, część 3 z 5)
- Nie macie jak uciec, Cipher i wszyscy, którzy mieli bezpośrednią styczność z projektem zaginania czasu i przestrzeni zostaną aresztowani i wywiezieni do Nowej Generacji Więzienia Amsessae, gdzie przeprowadzi się na nich zabieg wyrywania pamięci, po którym dokonana zostanie egzekucja publiczna. - Demon spojrzał w stronę, z której dochodził głos, głos niezwykle piskliwy i irytujący.
Spośród żołnierzy wyłoniła się smukła kobieta, bez zbroi.
Była ubrana w dziwny sposób, prawie wszystko odsłaniający...jakby było co! Jej ciało pokrywały odłamki jakby...kryształu górskiego, wydawało się, że gdyby ktoś próbował ją dotknąć mógłby się nieźle pokaleczyć, miała złoto-fioletowe wyłupiaste oczy i długie do ziemi szmaragdowe włosy.
- Czekajcie, że co?! Egzekucja? Przecież ja próbowałem temu zapobiec! To on chciał wykorzystać portal! Rozumiecie? Dipper DOBRY, Bill ZŁY! - Zaczął panikować szatyn, nie mógł uwierzyć, że przez jednookiego to wszystko się skończy w ten sposób.
- Nie pomagasz młody, oni cię nie posłuchają...ta sztywniara to Amiherie Otosvyes, taki...mega prawnik...czyste zło. - Szepnął blondyn.
- Prymitywna ludzka istoto, jak śmiesz zwracać się do mnie takim tonem? Wiedziałam, że na tej planecie formy życia są nawet za głupie na niewolników, czy też barbarzyńców...ale teraz widzę, że nie dorastacie inteligencją robalom kopalnianym. - Parsknęła niezwykle irytującym śmiechem, Dip miał ochotą jej przywalić prosto w pysk.
Wycelowała w Dippera jednym ze swoich szponów i mruknęła coś pod nosem, on wydał z siebie nieludzki krzyk, poczuł jakby każdy skrawek jego ciała przeszywały rozżarzone ostrza.
- Wait! Wait Ami! - Krzyknął Dream Demon. - PRZESTAŃ! Nie można używać energii 7 stopnia do tortur na prymitywnych formach życia! To niepoprawne! Nawet ja tak nie robię! - Zaczął wrzeszczeć, ale ona go nie posłuchała, kontynuowała swoje zabawy (jakkolwiek nie miałoby to zabrzmieć)...Złotooki nie mógł nic zrobić, gdyby złapał Pines'a za rękę mógłby zostać ogłuszony, a wtedy nie ochroniłby ani jego, ani siebie...to byłoby jakby porażenie prądem, nie mógł, nie potrafił się przemóc...ale w takim tempie dwunastolatek by... - Proszę, przystań! - Z jego oka lały się łzy. - Ja oddam wam moje drugie oko...wiem, ze go chcecie...jeśli go zostawicie to ono będzie wasze, tak jak moje życie! - Po tych słowach wszyscy patrzyli na niego w osłupieniu, Dipper opadł na ziemię gdy kobieta zaprzestała znęcania się, nie mógł z siebie wydusić słowa, ale jego usta niemo wyszeptały "Nie!".
- Skoro tak to, Panowie, zakuć go w kajdany...! - Nakazała Otosvyes.
Bill uśmiechnął się chytrze i rzucił się na ciało chłopca, które ledwo utrzymywało w sobie jego duszę, przerzucił je przez ramię i z niesamowitą prędkością wskoczył do portalu.
- STAĆ! ZATRZYMAĆ GO! - Mała grupka wojowników wycelowała w niego swoje karabiny, nie zdążyli...ostatnim co po nim pozostało był odbijający się echem od ścian okrzyk "Niczego nie żałuję!".
- CIPHER! - Przywódca straży odwrócił się w stronę swojej "przełożonej". - To Pani wina! Gdyby nie Pani zabawy już dawno schwytalibyśmy tego zdeprawowanego opętańca! - Burknął.
- Strażniku, to istna niesubordynacja! Jesteś tylko wojownikiem, brak ci rozumu naukowca czy osoby obeznanej z prawem więc proszę o zaprzestanie tych... - ucięła zdanie - niezwykle irytujących uwag. - Odwróciła się do niego plecami. - A ja nie spocznę puki on żyje...
***
Dipper otworzył oczy, promienie słońca parzyły jego skórę, było niezwykle gorąco, ale dało się to znieść.
Ziewnął przeciągając się.
- Więc to był tylko sen? - Uśmiechnął się, ale po chwili zauważył, że nie jest w swoim pokoju tylko w jakimś zrujnowanym pomieszczeniu, było zbudowane z nieznanego materiału przypominającego kruszący się bursztyn, po podłodze porozrzucane były różnego typu urządzenia, a sama posadzka wydawała się być brudna jakby ktoś wylał na nią wiadro z błotem.
- O, Śpiąca Królewna w końcu się wybudziła! - Usłyszał znajomy głos, jednak nie był z tego zadowolony.
- Cipher, gdzie jes... - Nie dokończył pytania, gdyż ktoś już wlewał mu do gardła ciepły płyn.
Pines zakrztusił się.
- Pij... - Nakazał demon gdy ten przestał kaszleć, wepchnął mu do lewej dłoni kubek, no właśnie...lewej... - Musisz odzyskać siły...nie zdołałem uratować twojej prawej ręki... - Wskazał palcem na zabandażowany kikut odrobinę przesiąknięty krwią z ropą.
Piwnooki wciągnął głośno powietrze.
- Ale ja nie czuję bólu...jak to możliwe? - W jego oczach lśniły łzy.
- Lekarstwa przeciwbólowe z mojej ojczyzny... i Trochę mojej krwi...była potrzebna transplantacja, a nie było innego dawcy...Moja krew powinna cię zabić, ale jakimś cudem wytrwałeś...Może dlatego, że nie jesteś do końca człowiekiem? - Wzruszył ramionami.
Młodszy z rozmówców zacisnął zęby...to było straszne, ale lepsze od śmierci w Międzygalaktycznym więzieniu dla największych przestępców, zauważył, że innowymiarowiec nie ma na sobie złocistych, eleganckich ubrań tylko czarny, skórzany (tak przynajmniej wyglądał) płaszcz z kapturem i coś na wzór kimona...nosił ciężkie, żelazne buty, a zamiast opaski, jego oko było zabandażowane szarą, podartą szmatą.
- Gdzie jesteśmy? - Powtórzył pytanie Pines popijając bezsmakową, wrzącą ciecz o zapachu jęczmienia i kolorze denaturatu.
- W moim starym domu...a właściwie w ruinach...Portal przeniósł nas tutaj z mojego rozkazu, tu nikt się nie powinien zapuszczać...to zgliszcza.
- Oh... - Chłopiec zacisnął palce lewej dłoni na glinianopodobnym naczyniu, wpatrywał się w resztki napoju, widział odbicie swoich oczu, jedno z nich było czarno-złociste...- Czemu? Mogłeś uciec...a teraz masz mnie na karku, będę cie spowalniał i w dodatku musiałeś mi oddać swoją krew...i stwierdziłeś, że nie jestem do końca człowiekiem...Nie łapię, dlaczego? - Zamknął oczy i położył się z powrotem na miękkim materiale..to były chyba futra zwierząt, albo stare ubrania...
- Nie mógłbym...nie mógłbym zostawić potomka Alishy... - Odwrócił wzrok, teraz patrzył przez framugę okna na pomarańczowe niebo, na którym wisiały dwa słońca otoczone małymi gwiazdami, małymi z tej perspektywy. - A co do krwi, gdyby nie ona nie mógłbyś znieść stężenia cząsteczek duchowych, już ci o tym wspominałem, niestety zostały po tym skutki uboczne, spałeś dwa tygodnie, a zacząłeś się zmieniać kilka dni temu... - Zbliżył się do chłopaka i zaczął badać wzrokiem jego twarz, położył dłoń na jego podbródku, a drugą otworzył jego usta, widać było, że zęby są spiczaste, jak u demona. - No cóż...małe różnice...masz jedno demoniczne oko, kły i sczerniałe włosy...nic nadzwyczajnego...gdyby coś się nie udało to mógłbyś nawet pokryć się łuską. - Zaśmiał się, ale Dipowi nie było do śmiechu.
- Szczerzę cię nie znoszę... - Jęknął.
Spośród żołnierzy wyłoniła się smukła kobieta, bez zbroi.
Była ubrana w dziwny sposób, prawie wszystko odsłaniający...jakby było co! Jej ciało pokrywały odłamki jakby...kryształu górskiego, wydawało się, że gdyby ktoś próbował ją dotknąć mógłby się nieźle pokaleczyć, miała złoto-fioletowe wyłupiaste oczy i długie do ziemi szmaragdowe włosy.
- Czekajcie, że co?! Egzekucja? Przecież ja próbowałem temu zapobiec! To on chciał wykorzystać portal! Rozumiecie? Dipper DOBRY, Bill ZŁY! - Zaczął panikować szatyn, nie mógł uwierzyć, że przez jednookiego to wszystko się skończy w ten sposób.
- Nie pomagasz młody, oni cię nie posłuchają...ta sztywniara to Amiherie Otosvyes, taki...mega prawnik...czyste zło. - Szepnął blondyn.
- Prymitywna ludzka istoto, jak śmiesz zwracać się do mnie takim tonem? Wiedziałam, że na tej planecie formy życia są nawet za głupie na niewolników, czy też barbarzyńców...ale teraz widzę, że nie dorastacie inteligencją robalom kopalnianym. - Parsknęła niezwykle irytującym śmiechem, Dip miał ochotą jej przywalić prosto w pysk.
Wycelowała w Dippera jednym ze swoich szponów i mruknęła coś pod nosem, on wydał z siebie nieludzki krzyk, poczuł jakby każdy skrawek jego ciała przeszywały rozżarzone ostrza.
- Wait! Wait Ami! - Krzyknął Dream Demon. - PRZESTAŃ! Nie można używać energii 7 stopnia do tortur na prymitywnych formach życia! To niepoprawne! Nawet ja tak nie robię! - Zaczął wrzeszczeć, ale ona go nie posłuchała, kontynuowała swoje zabawy (jakkolwiek nie miałoby to zabrzmieć)...Złotooki nie mógł nic zrobić, gdyby złapał Pines'a za rękę mógłby zostać ogłuszony, a wtedy nie ochroniłby ani jego, ani siebie...to byłoby jakby porażenie prądem, nie mógł, nie potrafił się przemóc...ale w takim tempie dwunastolatek by... - Proszę, przystań! - Z jego oka lały się łzy. - Ja oddam wam moje drugie oko...wiem, ze go chcecie...jeśli go zostawicie to ono będzie wasze, tak jak moje życie! - Po tych słowach wszyscy patrzyli na niego w osłupieniu, Dipper opadł na ziemię gdy kobieta zaprzestała znęcania się, nie mógł z siebie wydusić słowa, ale jego usta niemo wyszeptały "Nie!".
- Skoro tak to, Panowie, zakuć go w kajdany...! - Nakazała Otosvyes.
Bill uśmiechnął się chytrze i rzucił się na ciało chłopca, które ledwo utrzymywało w sobie jego duszę, przerzucił je przez ramię i z niesamowitą prędkością wskoczył do portalu.
- STAĆ! ZATRZYMAĆ GO! - Mała grupka wojowników wycelowała w niego swoje karabiny, nie zdążyli...ostatnim co po nim pozostało był odbijający się echem od ścian okrzyk "Niczego nie żałuję!".
- CIPHER! - Przywódca straży odwrócił się w stronę swojej "przełożonej". - To Pani wina! Gdyby nie Pani zabawy już dawno schwytalibyśmy tego zdeprawowanego opętańca! - Burknął.
- Strażniku, to istna niesubordynacja! Jesteś tylko wojownikiem, brak ci rozumu naukowca czy osoby obeznanej z prawem więc proszę o zaprzestanie tych... - ucięła zdanie - niezwykle irytujących uwag. - Odwróciła się do niego plecami. - A ja nie spocznę puki on żyje...
***
Dipper otworzył oczy, promienie słońca parzyły jego skórę, było niezwykle gorąco, ale dało się to znieść.
Ziewnął przeciągając się.
- Więc to był tylko sen? - Uśmiechnął się, ale po chwili zauważył, że nie jest w swoim pokoju tylko w jakimś zrujnowanym pomieszczeniu, było zbudowane z nieznanego materiału przypominającego kruszący się bursztyn, po podłodze porozrzucane były różnego typu urządzenia, a sama posadzka wydawała się być brudna jakby ktoś wylał na nią wiadro z błotem.
- O, Śpiąca Królewna w końcu się wybudziła! - Usłyszał znajomy głos, jednak nie był z tego zadowolony.
- Cipher, gdzie jes... - Nie dokończył pytania, gdyż ktoś już wlewał mu do gardła ciepły płyn.
Pines zakrztusił się.
- Pij... - Nakazał demon gdy ten przestał kaszleć, wepchnął mu do lewej dłoni kubek, no właśnie...lewej... - Musisz odzyskać siły...nie zdołałem uratować twojej prawej ręki... - Wskazał palcem na zabandażowany kikut odrobinę przesiąknięty krwią z ropą.
Piwnooki wciągnął głośno powietrze.
- Ale ja nie czuję bólu...jak to możliwe? - W jego oczach lśniły łzy.
- Lekarstwa przeciwbólowe z mojej ojczyzny... i Trochę mojej krwi...była potrzebna transplantacja, a nie było innego dawcy...Moja krew powinna cię zabić, ale jakimś cudem wytrwałeś...Może dlatego, że nie jesteś do końca człowiekiem? - Wzruszył ramionami.
Młodszy z rozmówców zacisnął zęby...to było straszne, ale lepsze od śmierci w Międzygalaktycznym więzieniu dla największych przestępców, zauważył, że innowymiarowiec nie ma na sobie złocistych, eleganckich ubrań tylko czarny, skórzany (tak przynajmniej wyglądał) płaszcz z kapturem i coś na wzór kimona...nosił ciężkie, żelazne buty, a zamiast opaski, jego oko było zabandażowane szarą, podartą szmatą.
- Gdzie jesteśmy? - Powtórzył pytanie Pines popijając bezsmakową, wrzącą ciecz o zapachu jęczmienia i kolorze denaturatu.
- W moim starym domu...a właściwie w ruinach...Portal przeniósł nas tutaj z mojego rozkazu, tu nikt się nie powinien zapuszczać...to zgliszcza.
- Oh... - Chłopiec zacisnął palce lewej dłoni na glinianopodobnym naczyniu, wpatrywał się w resztki napoju, widział odbicie swoich oczu, jedno z nich było czarno-złociste...- Czemu? Mogłeś uciec...a teraz masz mnie na karku, będę cie spowalniał i w dodatku musiałeś mi oddać swoją krew...i stwierdziłeś, że nie jestem do końca człowiekiem...Nie łapię, dlaczego? - Zamknął oczy i położył się z powrotem na miękkim materiale..to były chyba futra zwierząt, albo stare ubrania...
- Nie mógłbym...nie mógłbym zostawić potomka Alishy... - Odwrócił wzrok, teraz patrzył przez framugę okna na pomarańczowe niebo, na którym wisiały dwa słońca otoczone małymi gwiazdami, małymi z tej perspektywy. - A co do krwi, gdyby nie ona nie mógłbyś znieść stężenia cząsteczek duchowych, już ci o tym wspominałem, niestety zostały po tym skutki uboczne, spałeś dwa tygodnie, a zacząłeś się zmieniać kilka dni temu... - Zbliżył się do chłopaka i zaczął badać wzrokiem jego twarz, położył dłoń na jego podbródku, a drugą otworzył jego usta, widać było, że zęby są spiczaste, jak u demona. - No cóż...małe różnice...masz jedno demoniczne oko, kły i sczerniałe włosy...nic nadzwyczajnego...gdyby coś się nie udało to mógłbyś nawet pokryć się łuską. - Zaśmiał się, ale Dipowi nie było do śmiechu.
- Szczerzę cię nie znoszę... - Jęknął.
sobota, 27 lutego 2016
Rozdział 9 - Historia Lubi Się Powtarzać (Finał, część 2 z 5)
Minęło już kilka godzin, Bill wciąż kręcił się po pokoju co chwilę spoglądając to na portal, to na rannego Dippera.
- Więc mówisz, że byłeś jako dziecko niewolnikiem...po czym zostałeś wykupiony przez bogatego lorda, który cię torturował za niewykonanie najdurniejszego polecenia...? - Chciał się upewnić młody Pines, przygryzając dolną wargę uderzał pięścią o swoją stłuczoną łydkę, mimo tego, że Bill mógł kłamać historia była tak fascynująca! - Gdybym tylko miał jakiś notes...powstałaby najbardziej ekscytująca biografia świata! - Stwierdził.
- Sądzisz, Kid? - Uniósł lewą brew złotowłosy.
- Jak najbardziej! A...co było potem? - Podniecenie chłopca rosło z każdą sekundą, niemal zapomniał o swoich problemach, to było tak...wspaniałe! Przypominało mu się dzieciństwo, gdy matka czytała mu i Mabel niesamowite historie o potworach, rycerzach, czarownikach...ale nie...jednak to było coś zupełnie innego! Wtedy wiedział, że to tylko bajki, a tą historię ktoś przeżył, prawie na pewno, na prawdę!
- Po wielu latach upokorzeń i pokornej służby, mojemu "Panu" zachciało się podróży na front, pragnął pozabijać wrogów narodu, skąpać się w ich cząsteczkach duchowych...ja zostałem w rezydencji z innymi niewolnikami i służbą, miałem wtedy okazję do ucieczki... - Przysiadł na chwilę na gruzie i westchnął.
- Udało ci się za pierwszym razem? - Szatyn wpatrywał się w demona jak w obrazek, obraz namalowany krwią dziewic i łzami sierot, Dipper aż miał ochotę go spytać, czy nie pożyczyć mu ołówka...bo taki właśnie był Bill, emanowała od niego nienawiść, cierpienie, furia i pogarda.
- Tak...za pierwszym razem...nikt nie przejąłby się przecież jednym z setek niewolników! - Zaśmiał się bez krzty radości. - Uciekłem do kryształowych lasów nieopodal stolicy mojego kraju...spędziłem w tej głuszy kilka dobrych miesięcy...w końcu napotkałem grupkę "ludzi", byli to rebelianci, jeden z nich złapał mnie za rękę i zaczął biec za resztą, wyrywałem się, dopiero po chwili zrozumiałem, że mnie uratował...nie zostawił mnie gdy akurat przejeżdżał tamtędy patrol...i tak przyłączyłem się do rebelii...byłem mały, najmłodszy z nich, szybki i zwinny, kradłem dla nich broń, pożywienie i materiały, do tego fachu pasowałem wręcz idealnie! - Zaczął wpatrywać się w swoją prawą rękę, pstrykał palcami ze znużeniem.
- Wow... - Wydusił piwnooki. - Nie wyglądasz mi jednak na rebelianta... - Skomentował z wrednym uśmieszkiem szykowny ubiór Dream Demona.
- Cicho tam... - Wystawił mu język mężczyzna i kontynuował opowieść. - Tak minęło, w przełożeniu na wasze, pięć kolejnych lat mojego życia...tamtego dnia kończyłem moją przysłowiową "siedemnastkę", moim prezentem było...obrabowanie największego magazynu z bronią w całej krainie! - W jego oku pojawił się blask wspomnień, złych wspomnień. - Ale...coś poszło nie tak...żołnierze to przewidzieli, wpadliśmy w zasadzkę, czworo naszych zostało zabitych na naszych oczach...i zanim spytasz - tak, miałem wtedy OCZY, to prawe straciłem później Pine Tree. - Wymruczał Cipher zirytowany pytającym spojrzeniem dzieciaka.
- A jak je...straciłeś? - Odwrócił wzrok szatyn, to było krępujące pytanie.
- Ja...do tego zmierzam. - Odrzekł. - Po tych wydarzeniach wpadłem w ciężką depresję, nie byłem w stanie nic z siebie wykrzesać, wtedy zaczęli ginąć inni z mojej grupy. Wziąłem się za siebie jednak straciłem dawną formę, nie miałem kondycji...zostałem złapany przez moich wrogów i... - Nie było mu dane dokończyć zdania.
- Bill Cipher! - Usłyszał od strony portalu, spojrzał tam i ujrzał...kilku żołnierzy, wielu przechodziło jeszcze przez portal, po chwili grupka była pięciokrotnie większa. Demon odskoczył jak poparzony.
- Skąd wy się tu...Skąd tu strażnicy uniwersów? - W jego oczach lśniło przerażenie, cofnął się jeszcze o kilka kroków, stał teraz po lewej stronie Dippera.
- Cipher? Kim oni są? - Wciągnął gwałtownie powietrze Dip gdy przez jego ciało przeszła fala bólu, złapał się za ranę na brzuchu, do której przylepił się boleśnie materiał koszulki, zaczęła się toczyć ropa zmieszana ze szkarłatną posoką.
- Ktoś kogo nie powinieneś był spotkać nigdy w swoim żałosnym ludzkim życiu...na prawdę masz pecha...Przy nich...ja jestem milusi jak owieczka...- Syknął o mało co nie dusząc się podczas wypowiedzi. - Ty coś o tym wiesz...co nie? - Zarechotał.
- Dupek...Dobra, wystraszyłem się...no proszę,
czyli jest coś straszniejszego niż niedoprawione dorito!- Zrobił dzióbek.
- Serio? W takiej chwili? - Skomentował demon napinając mięśnie pleców.
- A będę miał inną okazję...? - Odparował Pines marszcząc nos.
- Nie sądzę...więc jeśli masz mi coś do powiedzenia streszczaj się... - Zacisnął powiekę Bill gdy zauważył, że przywódca grupy żołnierzy celuje w niego bronią w milczeniu.
- Bill, znamy się od dawna i sądzę, że powinienem być szczery...ty jesteś dla mnie...skończony. Zniszczyłeś mi życie ty głupi Illuminacie! A miałem szansę iść na Harvard! - Pisnął Dipper powoli wstając mimo przeszywającego go bólu, oparł się o jakąś gumową rurę, z której wystawała plątanina kabli po czym kopnął zdezorientowanego demona w kostkę.
- Au! A to za co?! - Wrzasnął Bill, żołnierze patrzyli na tą scenkę, niektórzy z irytacją, inni z rozbawieniem, ich kapitan wydawał się być zniecierpliwiony, jakby czekał na koniec kłótni.
- Jeszcze pytasz za co?! To wszystko twoja wina! Bo nie mogłeś być dobry! Czemu nie?! Po co ci to wszystko! W twojej głowie rozjaśniał kiedyś pomysł "Zniszczę sobie życie jakiegoś dziecka i przy okazji jego świat, bo czemu nie" i bam! Mówisz masz! - Jego usta zwęziły się w cienką kreskę.
- Tak, dokładnie! Obmyśliłem to przy jedzeniu płatków! - Machał rękami złotooki spoglądając z wyrzutem w oczy Dippera.
- Nie chciałbym przerywać tej, jakże uroczej rozmowy panowie,
ale mam pewne zadanie. - Odchrząknął Strażnik odziany w srebrny kombinezon, maskę ochronną i kilka pasów z bronią, w prawej dłoni dzierżył błękitny fikuśny przyrząd wycelowany prosto w twarz Ciphera. - Zostało zgłoszone, że w tej lokalizacji PONOWNIE został uruchomiony portal między-wymiarowy z rąk Billa Mischiefa Ciphera poszukiwanego w czterech uniwersach za : sianie chaosu, propagandy, pranie umysłów, morderstwa i...królobójstwo. Niezła lista Bill. - Przyznał z powagą na twarzy ukrytej pod maską.
- Thanks, Old Friend. - Odrzekł z udawanym szacunkiem odwracając się w stronę strażników.
- Ty mi tu nie "friendój" ścierwo, miałeś zakaz opuszczania wymiaru więziennego, jednak zrobiłeś to ponownie.
- Zostałem tu przywołany, miałem zgodną z prawem transakcję, w czym macie więc problem...waż rząd nie powinien przejmować się polityką wrogich państw...? - Spytał uszczypliwie, Dipper skojarzył go z prawnikami, których można zobaczyć w TV, posługujących się zwięzłą mową, znających najdrobniejszy druczek w kodeksie i posiadających ciętą ripostę na każdą okazję.
- Nie dostałeś zezwolenia na otworzenie tego portalu. - Rozwiązał stworzoną przez Billa pętlę w sekundzie żołnierz.
- Ach tak...Jest jeden problem, nie ja uaktywniłem ten portal. - Zmroził rozmówcę wzrokiem, jego tęczówka była teraz całkowicie czerwona, a twarz zaróżowiła się, tracił cierpliwość. - Zrobił to niejaki Stan Pines.
- Za twoim pośrednictwem, poza tym wyczuliśmy twoje cząsteczki duchowe, nie da się przegapić takiego smrodu. - Dipper mógłby przysiąc, że przeciwnik Billa uśmiechał się pogardliwie pod maską, zdradzał to ton jego głębokiego głosu.
- Ach tak? Wybacz mi to niedopatrzenie, następnym razem zatuszuję moją "zbrodnię" lepiej Psie Gończy. - Warknął Cipher, szatyn nie śmiał się odezwać, jednak wszystko w nim wrzeszczało by to powiedział.
- Cholera, no to już po nas...
- Więc mówisz, że byłeś jako dziecko niewolnikiem...po czym zostałeś wykupiony przez bogatego lorda, który cię torturował za niewykonanie najdurniejszego polecenia...? - Chciał się upewnić młody Pines, przygryzając dolną wargę uderzał pięścią o swoją stłuczoną łydkę, mimo tego, że Bill mógł kłamać historia była tak fascynująca! - Gdybym tylko miał jakiś notes...powstałaby najbardziej ekscytująca biografia świata! - Stwierdził.
- Sądzisz, Kid? - Uniósł lewą brew złotowłosy.
- Jak najbardziej! A...co było potem? - Podniecenie chłopca rosło z każdą sekundą, niemal zapomniał o swoich problemach, to było tak...wspaniałe! Przypominało mu się dzieciństwo, gdy matka czytała mu i Mabel niesamowite historie o potworach, rycerzach, czarownikach...ale nie...jednak to było coś zupełnie innego! Wtedy wiedział, że to tylko bajki, a tą historię ktoś przeżył, prawie na pewno, na prawdę!
- Po wielu latach upokorzeń i pokornej służby, mojemu "Panu" zachciało się podróży na front, pragnął pozabijać wrogów narodu, skąpać się w ich cząsteczkach duchowych...ja zostałem w rezydencji z innymi niewolnikami i służbą, miałem wtedy okazję do ucieczki... - Przysiadł na chwilę na gruzie i westchnął.
- Udało ci się za pierwszym razem? - Szatyn wpatrywał się w demona jak w obrazek, obraz namalowany krwią dziewic i łzami sierot, Dipper aż miał ochotę go spytać, czy nie pożyczyć mu ołówka...bo taki właśnie był Bill, emanowała od niego nienawiść, cierpienie, furia i pogarda.
- Tak...za pierwszym razem...nikt nie przejąłby się przecież jednym z setek niewolników! - Zaśmiał się bez krzty radości. - Uciekłem do kryształowych lasów nieopodal stolicy mojego kraju...spędziłem w tej głuszy kilka dobrych miesięcy...w końcu napotkałem grupkę "ludzi", byli to rebelianci, jeden z nich złapał mnie za rękę i zaczął biec za resztą, wyrywałem się, dopiero po chwili zrozumiałem, że mnie uratował...nie zostawił mnie gdy akurat przejeżdżał tamtędy patrol...i tak przyłączyłem się do rebelii...byłem mały, najmłodszy z nich, szybki i zwinny, kradłem dla nich broń, pożywienie i materiały, do tego fachu pasowałem wręcz idealnie! - Zaczął wpatrywać się w swoją prawą rękę, pstrykał palcami ze znużeniem.
- Wow... - Wydusił piwnooki. - Nie wyglądasz mi jednak na rebelianta... - Skomentował z wrednym uśmieszkiem szykowny ubiór Dream Demona.
- Cicho tam... - Wystawił mu język mężczyzna i kontynuował opowieść. - Tak minęło, w przełożeniu na wasze, pięć kolejnych lat mojego życia...tamtego dnia kończyłem moją przysłowiową "siedemnastkę", moim prezentem było...obrabowanie największego magazynu z bronią w całej krainie! - W jego oku pojawił się blask wspomnień, złych wspomnień. - Ale...coś poszło nie tak...żołnierze to przewidzieli, wpadliśmy w zasadzkę, czworo naszych zostało zabitych na naszych oczach...i zanim spytasz - tak, miałem wtedy OCZY, to prawe straciłem później Pine Tree. - Wymruczał Cipher zirytowany pytającym spojrzeniem dzieciaka.
- A jak je...straciłeś? - Odwrócił wzrok szatyn, to było krępujące pytanie.
- Ja...do tego zmierzam. - Odrzekł. - Po tych wydarzeniach wpadłem w ciężką depresję, nie byłem w stanie nic z siebie wykrzesać, wtedy zaczęli ginąć inni z mojej grupy. Wziąłem się za siebie jednak straciłem dawną formę, nie miałem kondycji...zostałem złapany przez moich wrogów i... - Nie było mu dane dokończyć zdania.
- Bill Cipher! - Usłyszał od strony portalu, spojrzał tam i ujrzał...kilku żołnierzy, wielu przechodziło jeszcze przez portal, po chwili grupka była pięciokrotnie większa. Demon odskoczył jak poparzony.
- Skąd wy się tu...Skąd tu strażnicy uniwersów? - W jego oczach lśniło przerażenie, cofnął się jeszcze o kilka kroków, stał teraz po lewej stronie Dippera.
- Cipher? Kim oni są? - Wciągnął gwałtownie powietrze Dip gdy przez jego ciało przeszła fala bólu, złapał się za ranę na brzuchu, do której przylepił się boleśnie materiał koszulki, zaczęła się toczyć ropa zmieszana ze szkarłatną posoką.
- Ktoś kogo nie powinieneś był spotkać nigdy w swoim żałosnym ludzkim życiu...na prawdę masz pecha...Przy nich...ja jestem milusi jak owieczka...- Syknął o mało co nie dusząc się podczas wypowiedzi. - Ty coś o tym wiesz...co nie? - Zarechotał.
- Dupek...Dobra, wystraszyłem się...no proszę,
czyli jest coś straszniejszego niż niedoprawione dorito!- Zrobił dzióbek.
- Serio? W takiej chwili? - Skomentował demon napinając mięśnie pleców.
- A będę miał inną okazję...? - Odparował Pines marszcząc nos.
- Nie sądzę...więc jeśli masz mi coś do powiedzenia streszczaj się... - Zacisnął powiekę Bill gdy zauważył, że przywódca grupy żołnierzy celuje w niego bronią w milczeniu.
- Bill, znamy się od dawna i sądzę, że powinienem być szczery...ty jesteś dla mnie...skończony. Zniszczyłeś mi życie ty głupi Illuminacie! A miałem szansę iść na Harvard! - Pisnął Dipper powoli wstając mimo przeszywającego go bólu, oparł się o jakąś gumową rurę, z której wystawała plątanina kabli po czym kopnął zdezorientowanego demona w kostkę.
- Au! A to za co?! - Wrzasnął Bill, żołnierze patrzyli na tą scenkę, niektórzy z irytacją, inni z rozbawieniem, ich kapitan wydawał się być zniecierpliwiony, jakby czekał na koniec kłótni.
- Jeszcze pytasz za co?! To wszystko twoja wina! Bo nie mogłeś być dobry! Czemu nie?! Po co ci to wszystko! W twojej głowie rozjaśniał kiedyś pomysł "Zniszczę sobie życie jakiegoś dziecka i przy okazji jego świat, bo czemu nie" i bam! Mówisz masz! - Jego usta zwęziły się w cienką kreskę.
- Tak, dokładnie! Obmyśliłem to przy jedzeniu płatków! - Machał rękami złotooki spoglądając z wyrzutem w oczy Dippera.
- Nie chciałbym przerywać tej, jakże uroczej rozmowy panowie,
ale mam pewne zadanie. - Odchrząknął Strażnik odziany w srebrny kombinezon, maskę ochronną i kilka pasów z bronią, w prawej dłoni dzierżył błękitny fikuśny przyrząd wycelowany prosto w twarz Ciphera. - Zostało zgłoszone, że w tej lokalizacji PONOWNIE został uruchomiony portal między-wymiarowy z rąk Billa Mischiefa Ciphera poszukiwanego w czterech uniwersach za : sianie chaosu, propagandy, pranie umysłów, morderstwa i...królobójstwo. Niezła lista Bill. - Przyznał z powagą na twarzy ukrytej pod maską.
- Thanks, Old Friend. - Odrzekł z udawanym szacunkiem odwracając się w stronę strażników.
- Ty mi tu nie "friendój" ścierwo, miałeś zakaz opuszczania wymiaru więziennego, jednak zrobiłeś to ponownie.
- Zostałem tu przywołany, miałem zgodną z prawem transakcję, w czym macie więc problem...waż rząd nie powinien przejmować się polityką wrogich państw...? - Spytał uszczypliwie, Dipper skojarzył go z prawnikami, których można zobaczyć w TV, posługujących się zwięzłą mową, znających najdrobniejszy druczek w kodeksie i posiadających ciętą ripostę na każdą okazję.
- Nie dostałeś zezwolenia na otworzenie tego portalu. - Rozwiązał stworzoną przez Billa pętlę w sekundzie żołnierz.
- Ach tak...Jest jeden problem, nie ja uaktywniłem ten portal. - Zmroził rozmówcę wzrokiem, jego tęczówka była teraz całkowicie czerwona, a twarz zaróżowiła się, tracił cierpliwość. - Zrobił to niejaki Stan Pines.
- Za twoim pośrednictwem, poza tym wyczuliśmy twoje cząsteczki duchowe, nie da się przegapić takiego smrodu. - Dipper mógłby przysiąc, że przeciwnik Billa uśmiechał się pogardliwie pod maską, zdradzał to ton jego głębokiego głosu.
- Ach tak? Wybacz mi to niedopatrzenie, następnym razem zatuszuję moją "zbrodnię" lepiej Psie Gończy. - Warknął Cipher, szatyn nie śmiał się odezwać, jednak wszystko w nim wrzeszczało by to powiedział.
- Cholera, no to już po nas...
poniedziałek, 8 lutego 2016
Rozdział 8 - Historia Lubi Się Powtarzać (Finał, część 1 z 5)
- Będziesz pierwszą i ostatnią osobą jakiej dane było poznać moją historię... - Jego oczy płonęły barwą płynnego złota.
- Niczego bardziej nie pragnę... - Odrzekł sucho chłopiec po czym jęknął boleśnie.
- Więc słuchaj...na sam początek nazwa "demon" jest niepoprawna, pochodzę z innego wymiaru, a nie ludzkiego piekła, które z grubsza nie istnieje.
- Więc czym jesteś? - Skrzywił się szatyn, z jego ust ciekła stróżka ciemnej krwi.
- Zaraz do tego dojdę, o ile nie będziesz przerywał, mamy nie wiele czasu zważywszy na twój stan i na to, że mój plan wypełni się za kilka minut, a wtedy już nie będę mógł nic ci powiedzieć... - Syknął jak wściekły kot.
- Ok, ok...kontynuuj. - Poddał się w końcu dwunastolatek.
- Tak więc...pochodzę z wymiaru na granicy twojego świata i świata dwuwymiarowego, w układzie, w którym się "narodziłem", o ile można to tak nazwać, było 18 planet, większość żyła ze sobą w zgodzie, ale to inna historia. Planeta, z której ja pochodzę była najstarsza, największa i nazywała się Weriospen co oznacza w moim języku "Klejnot Koronny"...panowała w niej dosyć burzliwa atmosfera, co chwilę wybuchały nowe wojny domowe...podczas trwania jednej z nich ja i mój starszy brat zwany na Ziemi Willem straciliśmy rodziców...zostali zabici razem z innymi dorosłymi z naszej wsi przez żołnierzy...wtedy dużo dzieci wylądowało na ulicach, wielu zginęło...jednakże Will był dzielny, walczył o każdą cząstkę duchową...
- Cząstkę duchową? - Powtórzył z niedowierzaniem zafascynowany opowieścią Pines. Nie zwracał uwagi na ból, może Bill był złem wcielonym, ale mimo tego tak cudownie opowiadał!
- Uh! Tak...zapomniałem ci wyjaśnić, atmosfera mojego wymiaru przepełniona jest cząstkami duchowymi martwych istot, one służą nam za tlen i za pożywienie..."Walczył o każdą cząstkę duchową" może uchodzić za odpowiednik wyrażenia "walczył o każdy kęs jedzenia"...ale to mało ważne! Streszczajmy się...
- Dałbym teraz wszystko za dziennik... - Szepnął sam do siebie piwnooki, za co "demon" wysłał mu karcące spojrzenie, chłopiec skulił się.
- Jak zawsze musieliśmy uciekać przed żołnierzami, łupieżcami, rebelią i rządem...wszyscy chcieliby się nas pozbyć, byliśmy zawadzającymi dzieciakami, które nadają się co najwyżej do mycia podłogi w pałacykach Lordów miast...jednak pewnego dnia coś się wydarzyło...dziewczyna, która podróżowała z nami, w której Will był zakochany zachorowała...zmarła na jego rękach, nikt nie chciał pomóc...on został przy jej ciele, siedział tak dniami i nocami patrząc jak jej ciało gnije, rozkłada się na zakażone cząsteczki duchowe, w końcu powiedziałem mu, że tak nie można, że musimy iść dalej i ja zostawić...on nawrzeszczał na mnie i kazał odejść...od tamtego czasu widziałem go tylko raz z tysiąc lat temu...to całkiem niedawno...zmienił się z silnego mężczyzny w płaczliwą cio...eh...zapomniałem, że rozmawiam z dzieckiem... - Zaśmiał się oschle. - Nie ważne...
- Nie ważne, nie ważne, nie ważne...który raz już to powtórzyłeś? - Zadrwił Dip.
- Racja, co chwilę coś mi przerywa...to pewnie ten karaluch chowający się pod belką, sądzę...że jeśli jeszcze raz mnie zdenerwuje to go zgniotę...
- Nie zapominaj, że karaluchy mogą przeżyć tydzień bez głowy...zwykłe zgniecenie nic nie da...
- Niezła riposta, ale bez ani kawałka ciała nawet karaczan nie ma szans na przeżycie... - Zmrużył oko Cipher.
Szatyn przełknął ślinę.
- Touche Bill, Touche...AJ! - Wrzasnął nagle.
- Cholera! - Blondyn poderwał się i skierował wzrok na belkę, osunęła się jeszcze bardziej zgniatając dwunastolatka.
Cipher niewiele myśląc użył telekinezy i odrzucił kawał drewna na bok.
Pines zaczął szybciej oddychać.
- Uspokój się Pine Tree! Bo jeszcze się z hiper-wentylujesz! - Warknął Dream Demon dotykając brudnej i głębokiej rany na klatce piersiowej dzieciaka.
- Nie...ekhe-ekhe...nazywaj mnie tak! - Zakaszlał.
- Ok, ok...ale uspokój się! Nie po to się przed tobą zwierzałem byś zginął w najmniej ważnym momencie mojego przemówienia!
- Zamknij się idioto, ja nigdzie nie idę, mam zamiar jeszcze trochę pożyć...w końcu ktoś musi spisać to wszystko...ktoś musi kontynuować badania w Gravity Falls, a kto jak nie ja? Te czuby z rządu, które kręcą się gdzieś na górze nie potrafiąc znaleźć przejścia? - Zaśmiał się, jego głos był ochrypły...
- Ale ty nie... - W tym momencie Pines podniósł się nieznacznie i złapał demona za kołnierz przyciągając do siebie, ich nosy prawie się stykały, na twarzy chłopca widniała powaga i...groza, był to przerażający widok.
- POWIEDZIAŁEM, ŻE NIGDZIE NIE IDĘ CIPHER! ROZUMIESZ TO? - Odepchnął go po chwili z takim impetem, ze ten upadł.
- Rozumiem co musisz czuć dzieciaku...jak nikt...
- Niczego bardziej nie pragnę... - Odrzekł sucho chłopiec po czym jęknął boleśnie.
- Więc słuchaj...na sam początek nazwa "demon" jest niepoprawna, pochodzę z innego wymiaru, a nie ludzkiego piekła, które z grubsza nie istnieje.
- Więc czym jesteś? - Skrzywił się szatyn, z jego ust ciekła stróżka ciemnej krwi.
- Zaraz do tego dojdę, o ile nie będziesz przerywał, mamy nie wiele czasu zważywszy na twój stan i na to, że mój plan wypełni się za kilka minut, a wtedy już nie będę mógł nic ci powiedzieć... - Syknął jak wściekły kot.
- Ok, ok...kontynuuj. - Poddał się w końcu dwunastolatek.
- Tak więc...pochodzę z wymiaru na granicy twojego świata i świata dwuwymiarowego, w układzie, w którym się "narodziłem", o ile można to tak nazwać, było 18 planet, większość żyła ze sobą w zgodzie, ale to inna historia. Planeta, z której ja pochodzę była najstarsza, największa i nazywała się Weriospen co oznacza w moim języku "Klejnot Koronny"...panowała w niej dosyć burzliwa atmosfera, co chwilę wybuchały nowe wojny domowe...podczas trwania jednej z nich ja i mój starszy brat zwany na Ziemi Willem straciliśmy rodziców...zostali zabici razem z innymi dorosłymi z naszej wsi przez żołnierzy...wtedy dużo dzieci wylądowało na ulicach, wielu zginęło...jednakże Will był dzielny, walczył o każdą cząstkę duchową...
- Cząstkę duchową? - Powtórzył z niedowierzaniem zafascynowany opowieścią Pines. Nie zwracał uwagi na ból, może Bill był złem wcielonym, ale mimo tego tak cudownie opowiadał!
- Uh! Tak...zapomniałem ci wyjaśnić, atmosfera mojego wymiaru przepełniona jest cząstkami duchowymi martwych istot, one służą nam za tlen i za pożywienie..."Walczył o każdą cząstkę duchową" może uchodzić za odpowiednik wyrażenia "walczył o każdy kęs jedzenia"...ale to mało ważne! Streszczajmy się...
- Dałbym teraz wszystko za dziennik... - Szepnął sam do siebie piwnooki, za co "demon" wysłał mu karcące spojrzenie, chłopiec skulił się.
- Jak zawsze musieliśmy uciekać przed żołnierzami, łupieżcami, rebelią i rządem...wszyscy chcieliby się nas pozbyć, byliśmy zawadzającymi dzieciakami, które nadają się co najwyżej do mycia podłogi w pałacykach Lordów miast...jednak pewnego dnia coś się wydarzyło...dziewczyna, która podróżowała z nami, w której Will był zakochany zachorowała...zmarła na jego rękach, nikt nie chciał pomóc...on został przy jej ciele, siedział tak dniami i nocami patrząc jak jej ciało gnije, rozkłada się na zakażone cząsteczki duchowe, w końcu powiedziałem mu, że tak nie można, że musimy iść dalej i ja zostawić...on nawrzeszczał na mnie i kazał odejść...od tamtego czasu widziałem go tylko raz z tysiąc lat temu...to całkiem niedawno...zmienił się z silnego mężczyzny w płaczliwą cio...eh...zapomniałem, że rozmawiam z dzieckiem... - Zaśmiał się oschle. - Nie ważne...
- Nie ważne, nie ważne, nie ważne...który raz już to powtórzyłeś? - Zadrwił Dip.
- Racja, co chwilę coś mi przerywa...to pewnie ten karaluch chowający się pod belką, sądzę...że jeśli jeszcze raz mnie zdenerwuje to go zgniotę...
- Nie zapominaj, że karaluchy mogą przeżyć tydzień bez głowy...zwykłe zgniecenie nic nie da...
- Niezła riposta, ale bez ani kawałka ciała nawet karaczan nie ma szans na przeżycie... - Zmrużył oko Cipher.
Szatyn przełknął ślinę.
- Touche Bill, Touche...AJ! - Wrzasnął nagle.
- Cholera! - Blondyn poderwał się i skierował wzrok na belkę, osunęła się jeszcze bardziej zgniatając dwunastolatka.
Cipher niewiele myśląc użył telekinezy i odrzucił kawał drewna na bok.
Pines zaczął szybciej oddychać.
- Uspokój się Pine Tree! Bo jeszcze się z hiper-wentylujesz! - Warknął Dream Demon dotykając brudnej i głębokiej rany na klatce piersiowej dzieciaka.
- Nie...ekhe-ekhe...nazywaj mnie tak! - Zakaszlał.
- Ok, ok...ale uspokój się! Nie po to się przed tobą zwierzałem byś zginął w najmniej ważnym momencie mojego przemówienia!
- Zamknij się idioto, ja nigdzie nie idę, mam zamiar jeszcze trochę pożyć...w końcu ktoś musi spisać to wszystko...ktoś musi kontynuować badania w Gravity Falls, a kto jak nie ja? Te czuby z rządu, które kręcą się gdzieś na górze nie potrafiąc znaleźć przejścia? - Zaśmiał się, jego głos był ochrypły...
- Ale ty nie... - W tym momencie Pines podniósł się nieznacznie i złapał demona za kołnierz przyciągając do siebie, ich nosy prawie się stykały, na twarzy chłopca widniała powaga i...groza, był to przerażający widok.
- POWIEDZIAŁEM, ŻE NIGDZIE NIE IDĘ CIPHER! ROZUMIESZ TO? - Odepchnął go po chwili z takim impetem, ze ten upadł.
- Rozumiem co musisz czuć dzieciaku...jak nikt...
środa, 23 grudnia 2015
TROOOOOOLLLLLLLLL!
Tamten rozdział ( John Cena ) To był trolling moi mili! Wierzyliście, że to na serio?! O bosh.... XD Będzie 2 WERSJA tego rozdzialiku, a na razie zwijajcie się z nie-śmiechu nad tamtym (nie)komicznym rozdziałem!
sobota, 28 listopada 2015
Zapowiedź
Heja, tu wasza autorka...jak mi nie wierzycie zróbcie testy DNA XD.
Tak serio. NOWY ROZDZIAŁ NIEDŁUGO! Kiedy dokładniej? Przed Wigilią. Może trochę później...hahaha...nabraliście się! Będzie na 100% przez Świętami. Ciesz się zacny ludzie.
~Billacz
Tak serio. NOWY ROZDZIAŁ NIEDŁUGO! Kiedy dokładniej? Przed Wigilią. Może trochę później...hahaha...nabraliście się! Będzie na 100% przez Świętami. Ciesz się zacny ludzie.
~Billacz
Subskrybuj:
Posty (Atom)