piątek, 3 lipca 2015

Rozdział 4 - Miłość

120 lat wstecz w Gravity Falls przyszła na świat piękna dziewczynka, stało się to na leśnej polanie, pod Sosną.Jej narodzinom towarzyszył zachód słońca.Matka umarła tuż po porodzie, zapomniana przez resztę okrutnego świata.Osamotniła dziecko, było ono głodne i zziębnięte.Dołączyłoby do niej u bram zaświatów gdyby nie wysoki mężczyzna w złotym płaszczu, który dostrzegł w jej oczach urodę i mądrość.Zapragnął tej słodkiej, niezależnej kobiety, która miała sobie takie pokłady siły.Wziął ją na ręce, a ona wtuliła się w jego tors.
Poczuł przypływ ciepła, jego serce waliło jak młot.
Musiał znaleźć schronienie dla tej małej, bezbronnej kuleczki!
***
Minęło kilka godzin, a on wciąż szukał dla niej domu.Zobaczył jakąś chatkę dość blisko lasu.Zapukał do jej drewnianych drzwi i zostawił przed nimi noworodka owiniętego w jego złoty prochowiec.Na pożegnanie ucałował małą w czoło i...zniknął.
W powietrzu rozbrzmiały nieme słowa "Do zobaczenia...My Sweety".
***
Czas leciał szybko, dziewczynie nadano imię Alisha.Z upływem lat stawała się ona coraz bardziej bystra i ciekawa świata.Rosła także jej uroda.Kasztanowe włosy sięgające do gostek związane były w gruby warkocz, jej piwne oczy okalały długie rzęs, a usta były pełne i intensywnie różowe.
Piękno to za mało by ją opisać.
Gdy ukończyła lat siedemnaście zainteresowała się magią o której wiele słyszała.
Jednego ze słonecznych dni lata spacerowała po lesie, natrafiła tam na dziwnie znajomego mężczyznę.
-Przepraszam!Czy my już kiedyś nie mieliśmy przyjemności?-Podeszła do blondyna który wpatrywał się w nią swoim jedynym okiem.Było widać, że nie posiadał drugiego...jedynie pusty oczodół przysłonięty grzywką.
-Oczywiście, znamy się...Alisho Pieceheart.-Odrzekł podchodząc do szatynki i całując jej dłoń.
-Wybacz...ale ja nie znam twego imienia,Proszę mi zdradzić swe miano!-Prawie, że zażądała.
-Jeśli taka twa wola...Jaśniepani.Zdradzę tobie tajemnicę...i tylko tobie.Zwą mnie Bill Cipher.-Ukłonił się ściągając przed nią cylinder.
-Dość niecodzienny tytuł.-Przyznała, a ten roześmiał się zauroczony jej bezpośredniością.
-Racja.-Potwierdził.-Zaobserwowałem, żeś ciekawa tych lasów, jednak one nie są szczególnie pociągające.Mogę to zmienić, szczypta magii, a spełnią się twoje najskrytsze marzenia!-Rzekł uwodzicielskim tonem.
Coś w jego głosie pociągało młodą panienkę, jego barwa, głębokość...i to, że go rozpoznała.
Czuła emanujący od dwudziestolatka spokój, po dłuższej chwili zwróciła uwagę na jego ubiór.On był odziany w złoty frak, a...ona zniszczoną suknie.
-Przepraszam, że zawróciłam panu głowę, sir Cipher...-Spuściła wzrok.Ten uniósł delikatnie jej podbródek.Patrzyli sobie w oczy, ich serca wygrywały tą samą melodię...
Klatka piersiowa mężczyzny unosiła się i opadała w wolnym tempie.
-Nie przepraszaj, pragnę byś zauważała mnie częściej, My Lady.Od tak dawna mnie nie widzisz...-Szepnął zmieszanej Alishy do ucha.Czuła jego ciepły oddech na karku, odsunęła się lekko zmieszana.
Nigdy w życiu nie czuła czegoś tak przyjemnego.
-Powinnam już wrócić do domu, muszę opiekować się moim młodszym braciszkiem chorym na astmę...-Pisnęła, jej sopran zdawał się jeszcze wyższy.Zaczęła biec w stronę swojej chałupki.
-Więc do widzenia!Czekałem na ciebie tyle lat, zniosę jeszcze tych kilka chwil wyżerającej mą duszę samotności!-Odwróciła się by przez sekundę spojrzeć na Billa, lecz jego już tam nie było.
-Cóż za dziwny jegomość...-Mruknęła pod nosem i zwolniła tępa.
Najbardziej zagadkowy był sekret utraconego oka.Chciała go o nie zapytać, jednak uświadomiła sobie w porę, że to niezwykle niestosowne.
Matula zawsze jej powtarzała, iż męża wojaka nie winno się wypytywać o blizny bitewne, gdyż on może nie chcę pamiętać tamtych okrutnych chwil.
Było już późno, słońce schowało się za horyzontem, a księżyc wdarł na jego miejsce oświetlając swym bladym światłem Gravity Falls.
Młoda Pieceheart nie mogła zasnąć, rozmyślała o złotookim adoratorze, który obiecał jej ponowne spotkanie.
Rozmarzyła się o cudownej konwersacji na temat jego przygód.W końcu wyglądał na człowieka obeznanego z życiem.Było w nim coś co alarmowało ją, że jest niebezpieczny, ale ona kochała ten dreszcz emocji.
-Oh cicho, ty niepoprawna romantyczko!-Zbrukała sama siebie.Jak mogło jej choć przejść przez myśl, że on chciałby z nią rozmawiać?!To kolejny nadęty bogacz pokroju Northwestów, uważający się za lepszego od innych!Zgrywał dżentelmena, a gdy przyszło co do czego zwiał naśmiewając się z jej żmudnych nadziei...
Nie było nawet mowy o romansie...jednak wydawał się być całkiem miły i nie dał po sobie poznać łgarstwa.
Zegar wybił północ, za oknem huknęła sowa.Piwnooka wygrzebała się z łóżka i podeszła do okna, po czym otworzyła je na oścież.Odetchnęła świeżym powietrzem, gwiazdy świeciły tak jasno...jak małe słońca.Jej uwagę przykuł gwiazdozbiór Wielkiej Niedźwiedzicy...Był wyjątkowy.Pragnęła by ona lub jej potomkowie byli jego bliżej.Zasnęła oparta o parapet wpatrując się w noc.Nawet nie poczuła gdy ktoś wziął ją na ręce i zaniósł z powrotem do łoża by złoży na jej ustach krótki, acz namiętny pocałunek będący zapowiedzią jutrzejszego wschodu...