poniedziałek, 8 lutego 2016

Rozdział 8 - Historia Lubi Się Powtarzać (Finał, część 1 z 5)

- Będziesz pierwszą i ostatnią osobą jakiej dane było poznać moją historię... - Jego oczy płonęły barwą płynnego złota.
- Niczego bardziej nie pragnę... - Odrzekł sucho chłopiec po czym jęknął boleśnie.
- Więc słuchaj...na sam początek nazwa "demon" jest niepoprawna, pochodzę z innego wymiaru, a nie ludzkiego piekła, które z grubsza nie istnieje.
- Więc czym jesteś? - Skrzywił się szatyn, z jego ust ciekła stróżka ciemnej krwi.
- Zaraz do tego dojdę, o ile nie będziesz przerywał, mamy nie wiele czasu zważywszy na twój stan i na to, że mój plan wypełni się za kilka minut, a wtedy już nie będę mógł nic ci powiedzieć... - Syknął jak wściekły kot.
- Ok, ok...kontynuuj. - Poddał się w końcu dwunastolatek.
- Tak więc...pochodzę z wymiaru na granicy twojego świata i świata dwuwymiarowego, w układzie, w którym się "narodziłem", o ile można to tak nazwać, było 18 planet, większość żyła ze sobą w zgodzie, ale to inna historia. Planeta, z której ja pochodzę była najstarsza, największa i nazywała się Weriospen co oznacza w moim języku "Klejnot Koronny"...panowała w niej dosyć burzliwa atmosfera, co chwilę wybuchały nowe wojny domowe...podczas trwania jednej z nich ja i mój starszy brat zwany na Ziemi Willem straciliśmy rodziców...zostali zabici razem z innymi dorosłymi z naszej wsi przez żołnierzy...wtedy dużo dzieci wylądowało na ulicach, wielu zginęło...jednakże Will był dzielny, walczył o każdą cząstkę duchową...
- Cząstkę duchową? - Powtórzył z niedowierzaniem zafascynowany opowieścią Pines. Nie zwracał uwagi na ból, może Bill był złem wcielonym, ale mimo tego tak cudownie opowiadał!
- Uh! Tak...zapomniałem ci wyjaśnić, atmosfera mojego wymiaru przepełniona jest cząstkami duchowymi martwych istot, one służą nam za tlen i za pożywienie..."Walczył o każdą cząstkę duchową" może uchodzić za odpowiednik wyrażenia "walczył o każdy kęs jedzenia"...ale to mało ważne! Streszczajmy się...
- Dałbym teraz wszystko za dziennik... - Szepnął sam do siebie piwnooki, za co "demon" wysłał mu karcące spojrzenie, chłopiec skulił się.
- Jak zawsze musieliśmy uciekać przed żołnierzami, łupieżcami, rebelią i rządem...wszyscy chcieliby się nas pozbyć, byliśmy zawadzającymi dzieciakami, które nadają się co najwyżej do mycia podłogi w pałacykach Lordów miast...jednak pewnego dnia coś się wydarzyło...dziewczyna, która podróżowała z nami, w której Will był zakochany zachorowała...zmarła na jego rękach, nikt nie chciał pomóc...on został przy jej ciele, siedział tak dniami i nocami patrząc jak jej ciało gnije, rozkłada się na zakażone cząsteczki duchowe, w końcu powiedziałem mu, że tak nie można, że musimy iść dalej i ja zostawić...on nawrzeszczał na mnie i kazał odejść...od tamtego czasu widziałem go tylko raz z tysiąc lat temu...to całkiem niedawno...zmienił się z silnego mężczyzny w płaczliwą cio...eh...zapomniałem, że rozmawiam z dzieckiem... - Zaśmiał się oschle. - Nie ważne...
- Nie ważne, nie ważne, nie ważne...który raz już to powtórzyłeś? - Zadrwił Dip.
- Racja, co chwilę coś mi przerywa...to pewnie ten karaluch chowający się pod belką, sądzę...że jeśli jeszcze raz mnie zdenerwuje to go zgniotę...
- Nie zapominaj, że karaluchy mogą przeżyć tydzień bez głowy...zwykłe zgniecenie nic nie da...
- Niezła riposta, ale bez ani kawałka ciała nawet karaczan nie ma szans na przeżycie... - Zmrużył oko Cipher.
Szatyn przełknął ślinę.
- Touche Bill, Touche...AJ! - Wrzasnął nagle.
- Cholera! - Blondyn poderwał się i skierował wzrok na belkę, osunęła się jeszcze bardziej zgniatając dwunastolatka.
Cipher niewiele myśląc użył telekinezy i odrzucił kawał drewna na bok.
Pines zaczął szybciej oddychać.
- Uspokój się Pine Tree! Bo jeszcze się z hiper-wentylujesz! - Warknął Dream Demon dotykając brudnej i głębokiej rany na klatce piersiowej dzieciaka.
- Nie...ekhe-ekhe...nazywaj mnie tak! - Zakaszlał.
- Ok, ok...ale uspokój się! Nie po to się przed tobą zwierzałem byś zginął w najmniej ważnym momencie mojego przemówienia!
- Zamknij się idioto, ja nigdzie nie idę, mam zamiar jeszcze trochę pożyć...w końcu ktoś musi spisać to wszystko...ktoś musi kontynuować badania w Gravity Falls, a kto jak nie ja? Te czuby z rządu, które kręcą się gdzieś na górze nie potrafiąc znaleźć przejścia? - Zaśmiał się, jego głos był ochrypły...
- Ale ty nie... - W tym momencie Pines podniósł się nieznacznie i złapał demona za kołnierz przyciągając do siebie, ich nosy prawie się stykały, na twarzy chłopca widniała powaga i...groza, był to przerażający widok.
- POWIEDZIAŁEM, ŻE NIGDZIE NIE IDĘ CIPHER! ROZUMIESZ TO? - Odepchnął go po chwili z takim impetem, ze ten upadł.
- Rozumiem co musisz czuć dzieciaku...jak nikt...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz