piątek, 11 listopada 2016

Rozdział 12 - Historia Lubi Się Powtarzać (Finał, część 5 z 5)

- Wujek?! - Dziewczynka oprzytomniała w oka mgnieniu, widziała tylko zarys postaci rozmówcy, ale faktycznie wyglądał podobnie, jednak głos różnił się od tego, który znała.

- Czego mógłbym spodziewać się po moim głupim bracie...? Fakt, jestem twoim krewnym...ale nie tym, za którego mnie uważasz... - Zamknął przyzwyczajone do ciemności oczy. - Przywłaszczyłeś sobie wszystko...mój dom...dzienniki...życie...oraz rodzinę, nieprawdaż, Stanley? - Zaśmiał się ponuro.

- Czekaj, nie rozumiem cię, o co ci... - Mabel nie dokończyła pytania.

- Jakby kiedykolwiek zależało ci na tej rodzinie, Idioto! To ty porzuciłeś wszystko dla tych swoich gówno wartych eksperymentów! - Dobiegło ich z celi obok. - A teraz nie mam niczego...przez ten cholerny portal...

- Nie zrzucaj winy na mnie, powinieneś brać odpowiedzialność za swoje czyny! - "Współlokator" trzynastolatki parsknął zaciskając sześciopalczaste dłonie w pięści.

- Nie wyciągaj mi spraw z przeszłości! Zawsze taki byłeś, pamiętliwy, nieznośny, rozpieszczony przez rodziców kujon!

Zaczęła się dość nieprzyjemna wymiana zdań, w końcu Mab nie wytrzymała.

- ZAMKNIJCIE SIĘ! - Wrzasnęła. - Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi...gdzie jesteśmy i dlaczego...ale teraz...chcę tylko wiedzieć...gdzie jest mój brat? - Wycedziła przez zaciśnięte zęby. Słona łza spłynęła po jej policzku i skapnęła z podbródka na zimną podłogę.

Starsi mężczyźni zamilkli.

- Mabel, pysiu...nie wiem jak ci to powiedzieć...ale jego tu nie ma z nami i... - Stanley, bo tak brzmiało prawdziwe imię jej ukochanego wuja, spiął się momentalnie.

- Wiem, że jesteś dzieckiem, ale powiem ci prawdę. Skoro był ktoś z wami, a go nie zgarnęli do więzienia, prawdopodobnie jest martwy. - Dokończył cicho Ford. Nie widział sensu w owijaniu w bawełnę. - Możliwe, że go przesłuchiwali, a po tym zazwyczaj...gdy już wyciągną informację...na więźnia czeka tylko śmierć.

Szatynka słuchała w otępieniu, zapadła głucha cisza.

- Nie...kłamiesz...Nie znam cię...nie ufam ci...WIEM, ŻE KŁAMIESZ! - Poderwała się mimo krępujących ją, ciężkich łańcuchów, które ciągnęły się od jej nóg. Złapała siwowłosego za kołnierz. - WSZYSCY POTRAFICIE TYLKO SIEDZIEĆ BEZCZYNNIE! MÓJ BRAT ŻYJE! ON ŻYJE I JA GO ZNAJDĘ! - Uderzyła go w twarz wciąż ściskając materiał jego brudnej, starej koszuli.

- Dziew...Mabel... - Chwycił jej przedramię, a ta poluzowała uścisk. Osunęła się na ziemię łkając, przytrzymał ją.

- Ja...ja muszę go znaleźć...wiem, że on... - Rozmówca wtulił ja w siebie. - Czuję to...

- Słonko...znajdziemy Dippera...nie ma innej opcji... - Rzekł z pewnością Stanek, mimo, że jego głos był stłumiony. - Pamiętaj kim jesteśmy...nasza rodzina nigdy nie zostawi swoich członków w potrzebie!

Jego brat spuścił wzrok.

- Stanley ma rację...pomogę wam...poznajmy się teraz...mów mi wujku...wujku Fordzie.

- Jak...jakim cudem ty...?

- Odpocznij...wtedy wszystko ci wyjaśnię...

***

- A teraz wszystko mi wyjaśnij Bill! - Prychnął wściekle Dipper. - Jakiego rodzaju eksperymenty ona robi? Jak się poznaliście? Czy na prawdę potrafi robić takie protezy? To coś na zasadzie tych mechanicznych kończyn z Fullmetal Alchemist? - Zasypał go burza pytań.

Blondyn szedł zirytowany. Mógł jednak wziąć ze sobą ten szal, zakneblowałby nim Pines'a, który truł mu od kilku godzin, chyba długa droga zaczęła mu dawać się we znaki bo stał się niezwykle irytujący.

- Różnego rodzaju, przez Ruch Oporu, gdyby nie potrafiła nie brałbym cię do niej i po raz kolejny nie rozumiem o co ci chodzi z tym Fullmetal cośtam... - Odrzekł jak najszybciej mógł. - A teraz zamilknij, jesteśmy już blisko...

- Mówiłeś, że byliście razem...jaka ona jest? - Zaśmiał się pod nosem gdy zauważył, że demona przeszedł dreszcz.

- Nie interesuj się smarkaczu, zanim zaczniesz się ekscytować kobietami pozbądź się tego mleka spod nosa.

- Och, daj spokój! Opowiedz mi coś o swoim życiu prywatnym! - Nadął policzki nastolatek.

- We aren't friends, okay Pine Tree?!

- Nie krzywdź angielszczyzny swoim akcentem...brzmisz jak zepsuty dyktafon... - Zmarszczył brwi.

Cipher westchnął.

- Daj mi święty spokój przez kolejną godzinę drogi...gdy będzie po wszystkim odpowiem na twoje pytania...

- Ale...na wszystkie pytania? - Wyszczerzył ostre kły jednoręki.

- Te w granicach przyzwoitości...Mother of God...przy mnie zachowujesz się jak niewyżyty bachor. Wydawało mi się, że jako potomek Alishy będziesz bardziej okrzesany, cóż...ludzka krew zniszczyła jej ród. - Uniósł twarz ku górze.

- A ty już nie przypominasz Przerażającego Dorito Zagłady, jakim cię pamiętałem...

- "Przerażające Dorito Zagłady"? Taka opinia o mnie krąży wśród ludzi? - Poprawił sobie włosy.

- Z grubsza...w końcu; jarasz się sarnimi zębami - a to całkiem straszne, jesteś trójkątny w swojej "duchowej" formie i lubisz siać chaos...czy ta ksywka nie jest definicją twojej osoby?

- Zamknij się... - Mruknął zdołowany Innowymiarowiec...czasem lepiej nie wiedzieć co inni o tobie sądzą...zatrzymał się, a pół-demon wpadł na niego.

-Ej! Uprzedzaj zanim...

- Jesteśmy blisko...już widać oazę! - Rozpromienił się Bill.

- Co? Serio? - Wychylił się zza niego, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- W końcu! - Coś błysnęło w jego ludzkim oku. - Spieszmy się!

Zaczął pędzić, cieszył się, że to już niemal koniec ich monotonnej podróży, w krok za nim biegł Stary Przyjaciel ich przyszłej gospodyni.

Dzieciak po kilku chwilach stanął rozglądając się; w okół małego, krystalicznie czystego jeziorka rosły wysokie, różnokolorowe drzewa i kwiaty, trawę zastępowało coś na wzór puszystego, złocistego mchu. Nie dało się dostrzec żadnych zwierząt czy owadów.

W powietrzy roznosiła się nieznana, kwiecista woń.

- Um...Bill? Gdzie jest dom?

- Tuż przed tobą, tylko, że... - uklęknął, objął piwnookiego od tyłu i chwycił w dłonie jego podbródek opierając głowę na jego lewym ramieniu. Skierował wzrok skrępowanego chłopaka ku górze. - Musisz spojrzeć wyżej. - Kąciki jego ust uniosły się nieznacznie.

Na grubych gałęziach drzew ulokowany był drewniany, cóż, na pewno nie "domek", już prędzej fort, zrobiony jakby prowizorycznie i dla wygody jego mieszkańców, nie wyglądu, robił jednak wrażenie.

- Jak my się tam wespniemy...? - Spytał po chwili, w końcu to było całkiem wysoko, dziesięć-piętnaście metrów jak nic.

- Spokojna twoja rozczochrana, Pine Tree! Nie pierwszy raz tu jestem i wiem co robić... - Podniósł się i zmierzwił włosy Dippa. Podszedł do pnia olbrzymiego, niepodobnego do żadnego innego z otaczających go, drzewa i kopnął w nie z całej pety.

- LIGHTY! TO JA! DAJ MI WEJŚĆ! WRÓCIŁEM! - Wydarł się na tyle głośno, że Pines musiał zatkać sobie uszy.

- Se-serio Trójkącie? - Zmrużył oczy zażenowany, po chwili jednak niemal padł trupem.

- I CO SIĘ DRZESZ MORONIE?! ŻYCIE CI NIEMIŁE?! - Odkrzyknęła stojąca na krawędzi drzewnego fortu mulatka o jasnych włosach.

- NIE GADAJ TYLKO SPUŚĆ TU TĄ DRABINĘ KOBIETO! - Wymachiwał wściekle rękami Dream Demon.

- W TWOICH SNACH! RADZĘ CI STĄD SPADAĆ! NIE MAM OCHOTY WPUSZCZAĆ DO DOMU TAKIEGO ZIDIOCIAŁEGO-

- JEST ZE MNĄ CZŁOWIEK! - Po tych słowach zamilkli.

Na głowę blondyna opadła sznurowa drabina.

- Ygh... - upadł łapiąc się za potylicę, zapulsowała mu żyłka na czole - ona serio próbuje mnie zabić.

Skonfundowany pół-demon stanął na pierwszym szczeblu.

- W-widzę, że wasze relacje są na prawdę skomplikowane... - Zaczął się wspinać.

- Nic już nie mów...Bo cię porąbie na drwa i wrzucę do kominka, Sosno... - Burknął leżąc na brzuchu z twarzą w mchu.

***

Cała trójka siedziała przy stole w czymś co miało przypominać salon.

Demon popijał tamtejszą "herbatę" osuwając się z krzesła i niechętnie przysłuchując się nudnej rozmowie na wpół człowieka i Innowymiarowej dziewczyny, której wiek po wyglądzie można było określić na maksymalnie dwadzieścia jeden lat.

- A więc...po co tak dokładniej tu przyszliście? - Badała wzrokiem rozmówcę opierając łokcie na blacie.

- Potrzebujemy Pani pomocy... - Odrzekł niepewnie.

- Musisz zrobić to w czym jesteś najlepsza, Lighty... - Wtrącił się końcu demon, spojrzał w jej miodowe oczy. - Złączmy siły, jak za dawnych lat...

- Czy nie mieliśmy tu przyjść po protezę dla mnie? - Zdziwił się Dipper.

- Tak...ale jest jeszcze sprawa, którą muszę załatwić...

- Czego mogłabym się spodziewać po tak zagorzałym Rebeliancie, jak ty? - Westchnęła zastanawiając się nad korzyściami z ewentualnego udzielenia im wsparcia. - Myślisz, ze zgodzę się na współpracę? Sądzisz, że ci pomogę?

- Mylisz się...ja to wiem. - W tym momencie w tym irytującym, zidiociałym demonie, którego traktował przez długi czas jak wroga...Dipper dostrzegł dojrzałą, poważną osobę...osobę, której na prawdę mógł się obawiać i teraz bardzo się cieszył, że na razie stoi po jego stronie.

- Zgadzam się, ale najpierw zapłata. - Poddała się w końcu, Dip zadrżał i nieumyślnie trącił jedynym ramieniem stół, jego filiżanka się przewróciła, a herbato-podobny napój wylał na podłogę.

- Eh! P-przepraszam...! Niech to! Herbata wylaja się ze stoliczka! - Spanikował, całą atmosferę diabli wzięli i jeszcze ubrudził i siebie i gospodynię, która parsknęła śmiechem.


- Czy ty powiedziałeś..."Wylaja się ze stoliczka"? - Zacytował blondyn zatykając sobie usta by się nie roześmiać.


- E? Odwal się, debilu! - Warknął piwnooki wpieniony, jednak...musiał przyznać, że to było lepsze od siedzenia jak na szpilkach...


Wtedy jeszcze nie wiedzieli, co czeka ich w niedalekiej przyszłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz